27 grudnia 2019

Jarmark Bożonarodzeniowy - Wrocław.

Pierwszy raz mieliśmy okazję być na jarmarku poza Poznaniem.
Wybraliśmy się..w poniedziałek. I to był strzał w dziesiątkę, bo było prawie pusto!
Mieliśmy okazję pojechać nowo oddaną S5! Dosłownie kilka dni po jej otwarciu :D


Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jarmark wrocławski na pewno nie jest przereklamowany.

Jest rękodzieło, ozdoby choinkowe, ozdoby do domu, ubrania - czapki szaliki rękawiczki skarpety..zabawki drewniane i nie tylko zabawki.

Znaleźliśmy budki m.in. z jedzeniem węgierskim :) i z porcelaną z Bolesławca.


Klarci najbardziej podobały się bombki na ogromnej cudownej choince, renifery z saniami.

Zresztą, zobaczcie sami. Nie będziemy wszystkiego zdradzać :)




Na koniec ciepła herbatka i powrót do
Poznania, który Klarcia cały przespała :)

Jarmark trwa od 22 listopada do końca grudnia 2019 ;)

11 grudnia 2019

Budapeszt z roczniakiem - powrót do domku

Autobus powrotny - z miasta na lotnisko - zatrzymuje się na przystanku Kalvin Ter. Po drodze mijamy jeszcze Węgierskie Muzeum Narodowe. Nie mieliśmy czasu by zajrzeć. Budynek zawsze oblegany przez sporą ilość osób, gdy obok przechodziliśmy.

Na przystanku czeka sporo osób, włącznie z tymi, z którymi przylecieliśmy do Budapesztu :)
Autobus zatrzymuje się, wchodzi pani z obsługi, wskazuje nam miejsce dla wózka.
Tym razem nie jest to miejsce siedzące, całe 30min jazdy na lotnisko zabawiamy Klarcię na zmianę, ona chciałaby wszystko widzieć i chodzić..

Na lotnisku wszystko gładko przeszło, byliśmy w wc gdzie udało się naszego Brzdąca ogarnąć na przewijaku.
Zjadamy pyszną kanapkę i kierujemy się do bramek. Tam dosyć sporo osób, zamieszanie, ja z Klarą pierwszeństwo, Krzysiek został...zdecydowanie na to trzeba mieć więcej czasu zarezerwowanego.
My byliśmy na styk i okazało się, że na zakup większych pamiątek nie było już czasu :(
Przede wszystkim - jeśli coś sobie upatrzycie na mieście podczas zwiedzania, nie kupujcie tego później na lotnisku. Kupcie to od razu. Ja oczywiście myślałam, że po drodze na autobus będą jeszcze sklepiki z pamiątkami i tam zakupię upominek z wakacji dla Klarci.
A guzik! Sklepy niektóre zamknięte..czasu do odjazdu autobusu niewiele.
No i na wolnocłowej okazało się, że moja pamiątka dla córci kosztuje 3x tyle co na mieście... oczywiście Polak mądry po szkodzie ;)

Poza tym, wyjście ze strefy wolnocłowej aż na płytę lotniska trwa chyba z 10-15min włącznie z kontrolą dokumentów przy wyjściu na płytę lotniska.
Ze względu na remont lotniska, ścieżki są wyznaczone i dość daleko trzeba iść. Nikt nie wozi busami. Nie jest łatwo, bo Klara nie chce siedzieć w wózku, Krzysiek ją niesie, a ja wiozę wózek z bagażem... Na lotnisku pod samolotem trzeba to wyjąć, poskładać i zabezpieczyć wózek..oj jest co robić, a ludki już w samolocie...

Lot przebiegł nam spokojnie, Klara troszkę chodziła po samolocie, troszkę wyglądała przez okno.
Mieliśmy trzy siedzenia dla siebie. Idealnie.
W połowie podróży Klarusia była zmęczona już, trochę popłakiwała, marudziła aż w końcu zasnęła w nosidełku ale na fotelu ;) już było za późno by iść do toalety :)




Za to powrót do domku z lotniska Ławica trwał ponad godzinę.. piątek..popołudnie..korki, korki, korki. Brutalne zderzenie z rzeczywistością oraz chłód i smog, którego w Budapeszcie nie było.

Welcome Home ;)

To była fajna przygoda!

10 grudnia 2019

Budapeszt z roczniakiem - cz 3.


Kolejny dzień - jak doszliśmy do siebie - to zwiedzanie Parlamentu!

Ale najpierw jeszcze dodatkowo spacer po mieście, trzeba było sprawdzić rozkład autobusów na jutrzejszy powrót na lotnisko.


Parlament.
To zwiedzanie mieliśmy wykupione już w Polsce, przed wylotem, za pośrednictwem strony internetowej.
Koszt to ok. 45/50zł osoba. Klara oczywiście bezpłatnie wchodziła.

Zwiedzanie wykupione na godzinę 14:30, nie było w ofercie zwiedzania języka polskiego, dlatego też zdecydowaliśmy się dołączyć do grupy angielskiej.

Wejście na teren Parlamentu wcale nie jest takie oczywiste! Strażnicy pewnie mają dosyć robienia za punkt info.. nawet spotkani po drodze Polacy (pod budynkiem) nie potrafili nam powiedzieć, gdzie jest główne wejście!

Koniec końców jest! należy (idąc od str Bazyliki) obejść prawie cały Parlament i dopiero tam jest wejście i schody w dół. Ale jest również winda, więc zjeżdżamy.

Na dole tłum! Kilka kolejek ludzików stoi i czeka na wejście. Na konkretną godzinę jest kilka grup - w różnych językach. My mamy język angielski. Nasze bobo (śpiące) wszystko ułatwia ;)
Np możemy wejść jako pierwsi, jeździmy też windą.
Wózek przejeżdża przez bramkę dla wózków dziecięcych i inwalidzkich. Wychodzą też od razu panie przewodniczki, do mikrofonu mówią kilka słów, kim są i co należy teraz zrobić.
Następnie przechodzimy przez kontrolę jak na lotnisku! Jedynie wózek z Klarą (śpiącą) o dziwo nie jest kontrolowany.
Zabieramy plecak, ale kurtki na szczęście możemy zostawić w szatni.

Dalej, gdy już grupa się zbierze, przewodniczka prowadzi na zwiedzanie. Pokonujemy z naszym Śpioszkiem w wózku pierwszych kilka schodów. Dalej, wyżej wyjeżdżamy wspomnianą windą.

Po terenie Parlamentu chodzimy tylko
z przewodniczką, na samym końcu grupy idzie strażnik. Nie ma mowy, by ktoś się zaplątał i sobie pozwiedzał na własną rękę ;) próbowałam ;)
A tak serio, wraz z kilkoma osobami, gdy nasza grupa już poszła próbowałam robić zdjęcia fasady budynku z korytarza, przez okno. Nie zauważyłam, że nagle zostałam sama! trwało to minutkę może. Tyle co się odwróciłam od grupy. Nagle pada: "Please join the group" yyy.. no już lecę.. no i wróciłam, ale od tamtego czasu pan strażnik miał mnie na oku i miałam wrażenie, że tam gdzie ja tam on :/
Tak więc nic się tam nie ukryje.

Przechodzimy do najważniejszego miejsca w całym Parlamencie - sali pod kopułą, gdzie są insygnia królewskie. Tam nie można robić zdjęć, zewsząd widoczne są kamerki, jest więcej strażników pilnujących grupę oraz dwaj specjalnie powołani do tej służby, strażnicy.

Następnie przechodzimy w kolejne miejsca, które już nie są strzeżone, ale tam nie wszędzie da się wejść całą grupą, a już tym bardziej z wózkiem, więc wchodzimy osobno. M.in. oglądamy salę obrad parlamentu, w której posiedzenia są do teraz. Nie jest to żadne muzeum ;) oprócz wyznaczonych tras, można poglądnąć kątem oka ;) co dzieje się w innych miejscach, ponieważ Parlament normalnie funkcjonuje.



Na koniec, oczywiście windą, zjeżdżamy do muzeum poświęconego Parlamentowi, a następnie przechodzimy przez sklepik z pamiątkami.

Po zwiedzeniu Parlamentu można udać się do kafejki, zjeść całkiem dobre kanapki, napić się herbatki, kawy. Niestety, kawiarenka jest czynna do 16tej i ok.15:50 panie już proszą o opuszczanie miejsc.

Przy kawiarence są toalety płatne ale! przy wyjściu/wejściu głównym także! bezpłatne, w toalecie dla inwalidów jest przewijak! bardzo duże ułatwienie dla nas.


Po wyjechaniu windą na górę, pod budynek Parlamentu, spacerujemy wokół, robimy pamiątkowe fotki, oglądamy okolicę.

No i udajemy się pod Most Małgorzaty. Mieliśmy w planie odwiedzenie Wyspy Małgorzaty, jednak nie wystarczyło nam już czasu. Pewnie przez ten deszcz pierwszego dnia, no i nasze żołądkowe przygody...

Wędrujemy po okolicy szukając również miejsca do nakarmienia naszego Głodomorka.
Znajdujemy całkiem przytulną małą kawiarenkę, totalnie na uboczu wśród bloków. Miłe panie przy zamówieniu kawy dają nam gorącą wodę dla Klary bez problemu, mamy więc dla Malca ciepły posiłek.

Na nasze nieszczęście zaczyna znowu padać deszcz :(  momentalnie robi się zimno, mokro i nieprzyjemnie. Postanawiamy kierować się już w stronę hotelu.

Po drodze jednak zaglądamy znów pod Parlament (i tak trzeba tamtędy przejść) i oglądamy go oświetlony! Niesamowite wrażenie, prawda?



Po powrocie do hotelu Klara jak zwykle korzysta z kącika zabaw.
Wieczorem pakowanie się, rano po śniadaniu wymeldowanie z hotelu i wyjazd na lotnisko, a potem lot powrotny do Poznania.

                         Koniec części 3.

30 listopada 2019

Budapeszt z roczniakiem - zwiedzanie cz.2


Środa wita nas cudownym słońcem i ciepłem!!! Taką pogodę zapowiadali na cały nasz pobyt w chwili kupowania biletów...ja również odsyskuję energię.

Po pysznym śniadaniu szybko się zbieramy i lecimy podbijać Budapeszt.

Pogoda tak piękna, że momentami chodzimy tylko w bluzach!

Tym razem idziemy prosto w kierunku Mostu Elżbiety i dalej - na Górę Gellerta.



Góra Gellerta
Po przestudiowaniu przewodnika wiemy już skąd zacząć - od schodów przy nieczynnej fontannie ;) Jak się później okazało, kolejne wejście jest przy Moście Wolności (na lewo od Mostu Elżbiety, przy hotelu Gellert; my szliśmy w prawo). Z tej strony jest też plac zabaw. Ale to nic,
daliśmy radę.


Klara ląduje w nosidle na mnie, Krzyś zabiera torbę od wózka i złożony wózek.

No i wio za ludźmi do góry.

Po prostu idziemy. Klara częściowo nawet tupta na własnych nóżkach!

Jak trzeba, wnosimy po schodach wózek razem z Klarą.

Jest piękna jesień. Choć droga śliska momentami, bo wczoraj padało więc liście mokre.
Pomiędzy liśćmi dostrzegamy panoramę miasta.



Na górze spotykamy kilku ciekawych panów, którzy naciągają turystów na grę w ukryte kostki pod kubkiem. Przy okazji udawali, że się nie znają, srata tata, byle zabujać turystów.
Sporo osób dawało się nabrać na ich zagrywki tracąc przy okazji kasę.


Jest tam świetny punkt widokowy na najpiękniejszą część Budapesztu - Dunaj, Most Łańcuchowy, Parlament i Wzgórze Zamkowe.

Kawałeczek dalej są kawiarenki, dwa kramiki z pamiątkami. Idąc jeszcze dalej znajdujemy właściwe miejsce - pomnik Wolności. Dalej oglądamy cudowną panoramę miasta i kierujemy się w dół.
W przeciągu kilku minut pogoda zaczyna się zmieniać, nadciągają chmury i o 14tej nie ma już śladu po przepięknej wczesnojesiennej pogodzie.

Pogoda się zaczęła zmieniać zaczyna mżyć, spędzamy jeszcze troszkę czasu na małym placyku zabaw. I kierujemy się, mimo wszystko, pod Wzgórze Zamkowe.




Wzgórze Zamkowe i Zamek Królewski
Po zabawie na placu zabaw zmierzamy do historycznej kolejki. Po wykupieniu biletów wchodzimy i od razu ruszamy kolejką w górę. Klara nie śpi, biorę ją na ręce i patrzymy we dwie na panoramę Budapesztu.
Szybciutko jesteśmy na górze, pada już deszcz.
Rzucamy okiem na ogrody, tarasy i spacerujemy po okolicy póki nie leje się nam na głowy. Klara tupta na nóżkach, zwiedza każdy kąt.


Kierujemy się pod Pałac Sandorów, troszkę spacerujemy, ale pada coraz bardziej. Szukamy schronienia i ciepłego obiadu, znajdujemy go w knajpce tuż obok poczty.

Udaje się nam przewijąć, nakarmić (jest dostęp do mikrofali, można odgrzać słoiczek!) i uśpić Klarę. Sami zjadamy gulasz, ale wcale najlepszy nie jest :/
Dobrze, że bobo nie jadło.

Całe wzgórze zamkowe jest wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.



Następnie w deszczu kierujemy się do Kościoła św Macieja.
Przed kościołem stoi Kolumna Św. Trójcy na Placu Św. Trójcy.


Bilety kupujemy w kasie obok kościoła. Maluch bezpłatnie oczywiście wchodzi.

Po zwiedzeniu dołu można wejść na górę i zobaczyć mini muzeum.

Wygląd obecny kościoła pochodzi z 1970 roku. Wewnątrz podziwiamy piękne freski, zdobienia.. łuki i ogromne okna z witrażami.
Przede wszystkim zewnętrzny dach kościoła sw Macieja jest świetny, nietypowy, jednak przy pochmurnej ulewnej pogodzie nie przyglądamy mu się długo ;)



Po zwiedzeniu kościoła, kierujemy się na Basztę Rybacką, a tam..tłum! Kolejka ludzi stoi aż na placu poniżej schodów.

Nie decydujemy się wchodzić, ze względu na śpioszka w wózku.

Spacerujemy i podziwiamy przepiękną panoramę Budapesztu (w tym Parlament) w wieczornym oświetleniu i wracamy pod zamek.

Tam jeszcze sama (wózek po kocich łbach nie daje rady, a Klara śpi) robię spacer wokół dziedzińca zamkowego.
Podziwiam fontannę przedstawiająca polowanie króla Macieja Korwina. Budowa fontanny zakończyła się w 1904 roku i była częścią prac rekonstrukcyjnych Zamku Królewskiego.
Niestety, fontanną jest z nazwy, bo wody nie ma ani grama w niej ;) może latem woda jest?

Wieczorem zamek jest przepięknie oświetlony.


Po powrocie do Krzyśka i Klary decydujemy się (już wyspanej) zjechać na dół i powolutku spacerem (przestało padać!) wróciliśmy Mostem Łańcuchowym pod Bazylikę.

Stamtąd podeszliśmy na tradycyjnego langosza do małej budki, ale bardzo polecanej.
Głównymi składnikami ciasta na langosza są mąka pszenna, drożdże, gotowane utłuczone ziemniaki, mleko, cukier, sól i olej. Formowany jest placek ala pizza i siup do głębokiego tłuszczu. Na to dodatki - sos czosnkowy, ser a reszta wg uznania - co kto lubi.
Zjedliśmy jeden na spółkę i już. Nie powaliło nas na kolana. Dobre, ale nie żeby się tym ciągle obżerać.
Wydawało się ze wszystko spoko. Poszliśmy spać, a dopiero nad ranem umieraliśmy...
Jak dobrze, że Klara nie jadła...

                     Koniec części 2.

Budapeszt z roczniakiem - zwiedzanie cz.1

Wielka Synagoga.
Jako pierwszą, popołudniu po przylocie zobaczyliśmy Wielką Synagogę.
Jest to największa Synagoga w Europie! mieści 3000 osób.
Synagoga ma 75 metrów długości i 27 metrów szerokości. Obecny wygląd jest od 1996r kiedy została odbudowana po wysadzeniu w powietrze w 1939r.
Nie weszliśmy do środka, jedynie obeszliśmy ją z zewnątrz. Wiemy, że jest udostępniona do zwiedzania. Ale raczej w godzinach dopołudniowych.
Wieczorem jest pięknie oświetlona.



Bazylika św Stefana.
W strugach deszczu udaje się nam do niej dotrzeć. Z hotelu to ok 30 min z wózkiem.
Bazylika jest największym kościołem stolicy Węgier. Może pomieścić do 8500 wiernych. Obecnie jest konkatedrą archidiecezji Ostrzyhom-Budapeszt.
Zwieńczeniem bazyliki jest 96-metrowa kopuła z mozaiką przedstawiająca Boga Ojca.
Po wejściu do środka dopiero ukazuje się jej piękno, zdobienia, malunki no i ten ogrom!
Ołtarz odgrodzony, w ogóle boczne ołtarze również odgrodzone. Fajnie, bo wtedy nikt tego nie niszczy. Tylko naszej Klarci podobał się sznur haha.
Kopuła jest też wieżą widokową, ale my się nie decydujemy na wejście.
Przy wejściu wewnątrz, siedział ksiądz, trochę ogarniał zwiedzających - grupy. Oprócz tego przy wejściu jest skrzynka i wszyscy wyrzucali drobne na utrzymanie bazyliki.

Przy katedrze jest też spory plac, są kawiarenki.
Bez problemu można puścić dziecko żeby sobie pochodziło - nie ma samochodów.

Stamtąd już bardzo niedaleko (dosłownie 5 min) do słynnego Mostu Łańcuchowego. No i droga do niego prowadzi takim deptakiem, przy którym są sklepiki z pamiątkami oraz kawiarnie.

Jednak most później, my najpierw wędrujemy do California Coffee Company, gdzie pijemy ciepłą herbatę, suszymy się, a nasza Klara zjada ciepłą kaszkę (dostaliśmy gorącą wodę).
Z pełnymi brzuszkami idziemy dalej zwiedzać.
Pada coraz bardziej.
Klara zasypia w wózku.


Most Łańcuchowy.
W strugach deszczu, w zimnie jest potężny ale i smutny, nijaki. A Dunaj szary, bo pada, tramwaje wodne pływają. Parlamentu prawie nie widać, Zamek i Góra Gellerta ledwo widoczne.


Przechodzimy aż pod wzgórze zamkowe.


Dalej już wzdłuż Dunaju po stronie Budy, kierujemy się w stronę Mostu Elżbiety.


Po jego przejściu kierujemy się w pierwszą boczną ulicę, również deptak pełny sklepów.
Idziemy do końca i wychodzimy pod Halą Targową Vásárcsarnok.
Przy okazji podziwiamy tramwaje podobne do poznańskich.
Wreszcie przestaje padać!! I tak jesteśmy przemoczeni, ale już nie mokniemy :D


Hala Targowa Vásárcsarnok.
Miejsce z duszą!!
Obchodzimy halę na parterze, windą (co bardzo nas cieszy) wyjeżdżamy na górę. Tam oprócz rękodzieła, zabawek i pamiątek są miejsca z lokalnym jedzeniem. Niestety, brakuje miejsca dla nas z wózkiem, nie ma też za bardzo miejsca, żeby Klara mogła zjeść z nami, więc nie decydujemy się tam zostać.
Spacerujemy, oglądamy, kupujemy tylko niewielką pamiątkę dla siebie.


Wracamy, w kolejnej ulewie, do hotelu.
Już w hotelu zjadamy gorącą zupę gulaszową, ale szału nie ma :/ raz nie zawsze.

Za to Klara zachwycona szaleje do upadłego w kąciku zabaw dla dzieci w hotelowej restauracji.

Modlimy się, by nasze kurtki i buty do rana były suche. Bo w przeciwieństwie do naszej córeczki mamy po jednej kurtce i jednej parze butów.

                         Koniec części 1.

19 listopada 2019

Budapeszt z roczniakiem - lot, hotel, transfer.

Od dawna chcieliśmy tam pojechać.

Nadarzyła się okazja. Ryanair wprowadził loty do Budapesztu. Śledziliśmy ceny biletów, wiedzieliśmy więc mniej więcej czego oczekiwać.

Gdy tylko w ręku trzymaliśmy dowód naszej Dziewczynki, kupiłam bilety na samolot, znalazłam polecany hotel na booking.com i rozpoczęliśmy odliczanie do urlopu.


Lot.
Trasa Poznań - Budapeszt.
Z Poznania lata Ryanair. Czas lotu..1 godzina! Nie 1,5g jak jest na stronie przewoźnika.
Wybraliśmy opcję "bagaż 10 kg do luku".
Oprócz tego każde z nas miało mały bagaż podręczny.

Na lotnisku Ławica do odprawy musieliśmy oddać wszystko, włącznie z opróżnionym i złożonym wózkiem. 

Osobno Klary picie szło (niekapek), tubki też osobno, nurofen (syrop) też.
I osobno kilka naszych kosmetyków pakowanych w torebkę strunową w pojemnikach po 100 ml każdy, całość ok. 800 ml (z Klary piciem).
Dość długo czekaliśmy w kolejce do bramek, nikt nas nie przepuścił, ale piesek kontrolujący bagaże na lotnisku nas uratował :)
Wszystko oddali, nasze torby, ale wózka i picia brak. Dopiero po około 10 min oddali wózek. Chwilę później Klarci niekapek.

Co ciekawe, wykupiliśmy miejsca obok siebie. Podczas odprawy w sobotę. W samolocie zaproponowano nam oddzielne i zupełnie inne niż te wykupione. Informowaliśmy, że specjalnie było wykupione żeby być razem. Głównie ze względu na malucha... koniec końców łaskawie poprosili innych pasażerów o zamianę miejsc (było chyba z 15 pojedynczych miejsc wolnych).
Do samolotu weszliśmy jako ostatni. I ostatni wychodziliśmy z niego po wylądowaniu.
A pas dla Klary dostaliśmy przy wejściu do samolotu. Pokazano nam jak go zapiąć do pasa mojego. Uparli się ze mała ma siedzieć na mnie (bo ja miałam Klarę do siebie przypisaną) od przejścia w samolocie.

Jak Klara zniosła swój pierwszy lot?
Bez problemu.
Trochę się buntowała przy pasach, ale piciu, chrupki, smok i książeczka dały radę. Gdy było bardzo źle, uśpiłam ją w nosidełku w wc, było cicho czysto i dało się malca wyciszyć. 13ta na zegarku to mniej więcej czas na drzemkę, a pobudka była po 6tej.


Trasa Budapeszt - Poznań.
Tak samo jak w Poznaniu wszystko oddane osobno, z tymże tym razem nie było naszych kosmetyków, tylko 2 tubki po 90 ml zamknięte, niekapek, mleko w proszku (porcja) i 90 ml wody w butelce.
I do tego mleka się przyczepili. Tłumaczyłam ze ma rok, że to dla niej, że woda i mleko. Zabrali na kontrolę, tak samo niekapek. Udało się i nie wyrzucili.
Niestety, miałam w podręcznym pół szklanki (otwartej) nutelli i wyrzucili :( gadali że regulamin itd. Wyrzucili. Ehh. 

Ja z Klarą jako pierwsza przeszłam. Klara sama przechodziła przez bramki, a dopiero później ja przeszłam. Oni chcieli ją brać na ręce przez te bramki (miałam stać przed, następnie podać im ją i potem sama przejść przez bramki; w Poznaniu przechodziłam z nią razem), ale wiedząc że będzie bunt, wolałam żeby przeszła sama te kilka kroków.
I pani z obsługi nam pomogła gdy przyjechały nasze bagaże. Wózka nie było oczywiście, a mąż nadal w kolejce do przejścia przez bramki stał!
Gdy już oddali mi wózek, było lepiej, bo Klara była bezpieczna (tłumy ludzi i nasza malutka Dziewczynka..a gdyby ją ktoś zabrał?! albo gdyby weszła nie tam gdzie trzeba?), W końcu mogłam się na spokojnie zająć bagażem i odłożyć go na bok, żeby nie blokować przejścia.

Tutaj również mieliśmy wykupione miejsca i siedzieliśmy na nich. Okno i środek. I nikt się nie czepiał.
Pas przynieśli i czekali aż Klara będzie do mnie przypięta. A jak spała w nosidełku, to też kazali zapiąć (lądowanie). Stała stewardessa i czekała aż go zapniemy!

Wózek w obu przypadkach pod samolotem czekał.



Dojazd do miasta i hotelu - garść informacji praktycznych.
Z lotniska jedzie autobus komunikacji miejskiej - linia 100E.
Koszt 900HUF/os. (Ok12 zł osoba).

Zatrzymuje się na dwóch stacjach (Kálvin tér i Astoria) jadąc do centrum; z czego druga to już blisko hotelu.
Zaraz po wyjściu z lotniska widać biletomaty i same busy. Przed wyjściem z lotniska jest też informacja gdzie co i jak jeśli chodzi o bilety komunikacji. Tam można też je zakupić.

W autobusie babeczka od kontroli (przed wejściem do autobusu sprawdzają bilety!) jak nas zobaczyła (śpiąca Klara w nosidełku, wózek, bagaż) to zrobiła raban i wygoniła siedzących ludzi na środku (gdzie były oznaczenia dla wózka i inwalidów) nas tam usadziła. Nie trzeba było 40 min stać :D
Wysiada się (jadąc do hotelu w którym mieszkaliśmy) na przystanku "Astoria".

Uwaga!! Przejazd powrotny (miasto - lotnisko) jest z przystanku Kálvin tér (na Astorii zatrzymuje się tylko w nocy jadąc na lotnisko).

Od przystanku "Astoria" mijając stację Metra i tramwaje, jest ok 15 min drogi do hotelu spacerem.



Hotel.
Wybraliśmy hotel Ibis Syles Budapest Center.
I to był strzał w 10!
Wybierając pokój dwuosobowy poprosiłam o łóżeczko turystyczne dla Klary, prosiłam też o cichy pokój. I to wszystko zostało spełnione, co nas bardzo ucieszyło.
Pokój niewielki, ale naszej trójce odpowiadał.
Bardzo czysto, ręczniki (nawet Klara w łóżeczku miała ręcznik :) ), żel pod prysznicem.
Mega wygodne łóżko!

Klarci łóżeczko też ok, ale z jednej strony ciut naderwane (ale wystarczyło ją inaczej ułożyć i było ok).

Na dole przy recepcji stał automat, były herbaty do wyboru i kawa. To stamtąd braliśmy gorącą wodę dla Klarci na mleczko.

Śniadania hotelowe.
Wędliny, sery, serki topione, pomidory, ogórki, papryki, pasty do chleba, kiełbaski, jajka, jajecznica, dżemy i miód.. soki, kawa i herbata (do wyboru herbaty).
Pieczywo oraz słodkie bułeczki. Owoce.
No i hit - gofry! Było ciasto, mogliśmy sobie robić z czym się chciało. Klara konsumowała nawet bez dodatków. Przy śniadaniu poprosiliśmy o krzesełko do karmienia, bez problemu dostaliśmy.



Obsługa pomocna. Bardzo miło, bez żadnego problemu uzyskiwaliśmy wszelkie potrzebne informacje.
Hotel jest w starej, odnowionej kamienicy.


Obok hotelu, dosłownie 2 min drogi, jest Lidl.
5 min spacerem do stacji metra Blaha Lujza tér (jakby na końcu lidla ;) ). Do Mostu Elżbiety w linii prostej jest ok. 30min spacerem.
Do Mostu Łańcuchowego ok.45min spacerem.

8 października 2019

Łagów, październik 2019

Będąc w drodze do Zielonej Góry, "zboczyliśmy"trochę z trasy i wybraliśmy się do Łagowa. Miasteczko ma cudowne tereny - jeziora wręcz wlewają się do środka. Niektóre domy mają mini przystanie nad samym jeziorem.

W Łagowie jest też Zamek Joannitów, a aktualnie hotel. Ale jest również wieża widokowa, z której widoki są niesamowite. Nawet teraz jesienią, ale przy ładnej pogodzie pięknie kolorowe drzewa wyglądają.

Wyszliśmy na wieżę z naszym 13mc Brzdącem! Jednak bez nosidełka dla takiego malucha się nie obejdzie.
Wieża już przy samym szczycie ma wąskie kręte schody, albo bardzo strome. Żeby się trzymać potrzeba obu rąk, a gdzie tu jeszcze Malucha trzymać?
Wstęp na wieżę 5 zł. Poza sezonem letnim jest najczęściej do 16tej otwarte.

Żeby się dostać do wieży, trzeba przejść cudowny dziedziniec! Pod wieczór jest chyba ładniej niż w dzień! Jeszcze nie widziałam takiego dziedzińca, po ścianach którego wiły by się roślinki!

Widoki piękne! Nawet nie wiało na górze!
Zresztą, zobaczcie sami!!



Po zejściu, trafiamy do ślicznej restauracji, bardzo klimatycznej. A z niektórych okien widać jezioro!
Dziedziniec był szykowany na wesele, więc tylko podziwialiśmy z daleka.
W restauracji wypiliśmy przepyszne herbaty!
Krzysiek z imbirem i cytryną oraz miodem, ja owocową (a nie pijam owocowych!) I też z miodkiem. Co ważne! Miód z okolicy! *_*



Zjedliśmy bardzo dobry obiad i poszliśmy na spacer.
Jednak okolice zamku są w remoncie i nie ma dostępu do jeziora. Za to w przyszłym roku będzie pięknie!
Jest, wg mapy, ścieżka spacerowa, ale pogoda się bardzo szybko zmieniła, zaczęło padać i nie zdecydowaliśmy się wyruszyć na spacer mając roczne dziecko.
W sezonie letnim myślę, że byłoby cudownie!
Są tutaj też kempingi (choć podobno ceny są wysokie). Generalnie w październiku wszystko zamknięte.

Weszliśmy jeszcze do kościółka obok zamku i na tym zakończyliśmy wycieczkę.
Godzinę później nadciągnęła ulewa i cieszyliśmy się, że jednak rozsądek wygrał i nie poszliśmy na ten spacer...



Koniecznie musimy się tam wybrać wiosną albo latem 😍!

20 sierpnia 2019

Gdańsk z niemowlakiem!

Tym razem kierunek: Gdańsk.

Podróż tam.
Wyjeżdżamy znowu zaraz po śniadaniu, Klara w pokoju tuż przed wyjazdem dostaje jeszcze kaszkę.
Samochodem dojeżdżamy do Redy na PKP i stamtąd pociągiem.
Tyle, że parkingu pod PKP nie ma, bo jest gigantyczny remont.
Żywego człowieka brak. Objeżdżamy ten dworzec i nagle widzimy autobus miejski :D miły pan kierowca powiedział, gdzie możemy zaparkować.
Okazało się, że po drugiej stronie dwupasmówki jest spore osiedle i lid :D
Wypakowaliśmy się, zabraliśmy również wózek i nosidełko.
Szybkie mini zakupy w lidlu (kilku rzeczy zapomnieliśmy zabrać z pokoju) i lecimy na pociąg.
Niestety, przy wyjściu na perony i zejściu pod ulicą nie ma podjazdów dla wózków i Krzysiek niósł wózek, a ja Klarcię.
10min oczekiwania na pociąg i jest! SKM. Hmm tragedii nie ma, ale pociąg przyjechał już dość obładowany i usiadłam tylko ja z Klarą (Krzysiek później też, bo miejsce się zwolniło).
Pociąg bez przedziałów, osobówka.. bez ubikacji!
Ledwo przejechaliśmy kilka stacji i okazało się, że musimy ogarnąć Malucha. Jak, gdzie?
Przeszłam 4 przedziały i nigdzie nie było ubikacji. Więc, żeby nie zgorszyć ludzi i nie narażać Klarci na podglądanie, postanowiłam przewinąć ją pomiędzy przedziałami.
Nie było łatwo, bo pociąg jechał, Klara miała inny pomysł na siebie niż stać grzecznie :P  Ubierając jej pieluchomajtki (wciągając przez buciki) modliłam się, by się nie posiusiała :P Ale nic takiego się nie wydarzyło i spokojnie wróciłyśmy z pakuneczkiem w woreczku zapachowym na swoje miejsca :P
Dało się? dało. Łatwo nie było, ale inaczej ludzie padliby trupem :P hahhaha.

No a dalej to był hardkor w pociągu. Ludzi masa, Klara nie miała sobie jak pochodzić, pociąg zatrzymywał się wręcz co 5-10min, ciągle ktoś przechodził.. duszno, ciepło, brak miejsca i 11,5mc niemowlak który po nas non stop skakał. Wiadomo, u mamy fajnie, ale u taty lepiej bo po drugiej stronie siedzenia (na przeciwko) i na odwrót :)
Ale daliśmy radę, w końcu to tylko godzinka.


Przy wyjściu z PKP Gdańsk Śródmieście naszym oczom ukazuje się galeria Forum Gdańsk. Postanawiamy skorzystać i ogarnąć w cywilizowanych warunkach naszą Dziewczynkę.
A, że Klara nie jadła i nie spała od wyjazdu z willi, to pomyśleliśmy, że jeszcze coś przekąsi i zaśnie.

Gdańsk Główne Miasto.
Bez większego problemu dotarliśmy pod Ratusz, udało się nam wcisnąć pod Neptuna, żeby zrobić sobie zdjęcia. Nad głowami coraz mocniej grzmiało, w ułamku sekundy z nieba zaczęły spadać ogromne krople, a po chwili porządny deszcz.
Byliśmy w drodze do Bazyliki Mariackiej.
Schroniliśmy się w jednej z bram dopóki ulewa nie zmieniła się w lekki deszczyk.
Niestety, Bazylika w remoncie. Trwają prace konserwatorskie :( i ciągle trzeba było coś omijać, obchodzić..oprócz tego oczywiście tłum ludzi. Klarutek na szczęście słodko spał.



Następnie obraliśmy kierunek: SPICHLERZE i Żuraw.
I tam przeżywamy mega szok! Jarmark Dominikański. I pierdyliard ludu, przecisnąć się z wózkiem graniczyło z cudem, szłam pierwsza i tylko "przepraszam, przepraszam" a mąż z wóżkiem za mną hehe. Udało się, przeszliśmy na drugą stronę i swobodnie sobie spacerowaliśmy.
W międzyczasie obudziła się Klara, udało się nam zrobić kilka wspólnych pamiątkowych zdjęć z nieśpiącym Bobasem.

Po spacerku przyszedł czas na obiadek, stanęło na..pizzerii, bo tylko tam były wolne miejsca i krzesełka dla dzieci. Jednak o przewijaku zapomnieli chyba :/

Podróż powrotna.
Później jeszcze niewielki spacerek w okolicy Neptuna i powoli zbieraliśmy się na pociąg powrotny do Redy.
W pociągu oczywiście ciągle nas ciągnęła żeby z nią chodzić, a to tak słabo, bo ciężko było nam równowagę utrzymać.
Ale! zauważyliśmy, że Klara już coraz bardziej zwraca uwagę na to, co jest za oknem. Jak się Jej pokaże albo zwróci uwagę to się skoncentruje :D


W samochodzie z Redy do Władysławowa Klara zasnęła. Na chwilkę przebudziła się w pokoju przy rozbieraniu z ubrań i przebieraniu w piżamkę.

Kolejne miasto (chociaż częściowo) zwiedzone.
Następny dzień to Westerplatte i Malbork - czyli powrót do Poznania.

19 sierpnia 2019

Sopot z niemowlakiem

Wyjeżdżamy chwilę po śniadaniu.
Tym razem na cel bierzemy Sopot.
A w zasadzie na początek Opera Leśna!

Dzień wcześniej sprawdziliśmy sobie, czy jest możliwość zwiedzania Opery Leśnej i jakie godziny obowiązują.
Ponieważ akurat w czasie naszych wakacji odbywały się tam koncerty i kabarety, należało sprawdzić jak ze wstępem.
Okazało się, że wstęp jest od 12tej - 14tej!

Droga długa, Klara trochę spała, trochę się bawiła ze mną.
Daliśmy radę.
Tuż pod Operą Leśną jest parking. Rano było pusto!
Tym razem również brałam ze sobą nosidełko, ponieważ byłam pewna, że nie będzie gdzie zostawić wózka.
Tzn jak się później okazało, wózki zostawały przy wejściu, gdzie jest ochrona i kasa, ale nie wiedziałam jaką mam gwarancję, że Klary pojazd jeszcze będzie stał.
Nosidełko nas nie ograniczało.

Klara za wstęp nie zapłaciła nic.
My z Krzyśkiem po 7zł.
Na okienku w kasie biletowej była informacja, że garderoby również można zwiedzać, ale wstępu na scenę nie ma (wieczorem były kabarety, rano był montaż sceny i oświetlenia).

Bez problemu pochodziliśmy po trybunach.
Gdy ja byłam w Operze za dzieciaka, dach był pomarańczowy :P
Teraz jest śliczny biały dach. A krzesełka są drewniane i pojedyncze :)
Obeszliśmy ile się dało, ale w związku z ogromnym hałasem (próby dźwięku) nie spędziliśmy tam dużo czasu. My jak my, ale przecież mieliśmy maluszka na pokładzie i to o jej uszka się obawialiśmy.

Na koniec wizyty w Operze Leśnej szybkie przewijanie w toalecie (jest przewijak!), próby karmienia malucha słoiczkiem (ale wszystko inne taaaakie ciekawe!) i idziemy dalej. Tym razem Klara już na
nóżkach z tatusiem.



Taką Operę Leśną pamiętam...
zdjęcia: Internet


Po drodze do Opery i z Opery mijamy..Góralską Chatę w Sopocie :D
A, że było pusto.. i pora obiadowa.. postanawiamy zajść i zjeść. Tym bardziej, że Klara pod Operą jeść nie chciała, a do molo w Sopocie (gdzie zmierzaliśmy po Operze Leśnej) mieliśmy spory kawałek.
Obiad był przepyszny! Jak Klara zjadała moje gołąbki, tego jeszcze nie grali :P
I pobawiła się kamieniami :D
I przede wszystkim - mieliśmy krzesełko dla Maluszka! I obsługa była mega szybko! To lubimy!

Następnie wróciliśmy na parking, zostawiliśmy nosidełko w samochodzie, a zabraliśmy wózek.
I stamtąd już prościutko do centrum i na słynne sopockie molo!
Po drodze przejścia dla pieszych..podziemne, całe szczęście były podjazdy, bo schodów sporo! przejścia pod torami (windy! uf!) i jesteśmy na Monciaku!
A potem cudowny Dom Zdrojowy, no i molo!
W międzyczasie pogoda się zrobiła...upalna wręcz! 

Nasza Mała Podróżniczka już przegląda mapę!
Tzn Klara prowadziła nas na molo :P

Kupiliśmy bilety i wio!

Klara trochę poraczkowała tuż po wejściu na molo sopockie, później trochę ze mną, trochę z Krzyśkiem spacerowała na swoich nóżkach (trzymana oczywiście za rączki). Taki szał, że hej! no dziecko jak ze smyczy spuszczone :P
Ale podobało się jej bardzo i nie było dzikich tłumów, więc mogła tuptać.
Przeszliśmy do końca spacerkiem i tak samo wróciliśmy. Po drodze oczywiście pamiątkowe fotki.




Następnie zdecydowaliśmy się...pójść do Żabki, bo Brzdącowi zabrakło picia :D 

A później spacerem po najbliższej okolicy molo i doszliśmy do zejścia na plażę. Tam Klara spała już w wózku. A po pobudce miałyśmy pierwszy fizyczny kontakt z plażą i morzem.

Bardzo się Klarci spodobała woda.
Mogłaby biegać i biegać! 
A była przyjemnie chłodna, nie lodowata!

I gdyby nie to, że było dość późno (a u nas z reguły 21:00 to czas w którym kąpiemy i usypiamy naszą Dziewczynkę), zdecydowaliśmy się nie szaleć i nie zostawać nie wiadomo jak długo, bo jeszcze ponad godzina jazdy do Władysławowa przed nami.

Po drodze jeszcze drugi obiadek zjedliśmy, ale nie był tak pyszny jak ten ranny (góralski, domowy).
Klara prawie wcale nie chciała tam jeść tego co my, dostała więc kaszkę swoją ulubioną.

W drodze do willi, w której mieszkaliśmy, znowu miałam trochę zabawiania i trochę drzemkowania Maluszka.


Następne dni to włóczenie się po Władysławowie, plażing i ogółem odpoczynek.
W kolejce do zwiedzenia podczas tych wakacji: Gdańsk i Malbork!

14 sierpnia 2019

Hel z niemowlakiem

Hel, nasze pierwsze zwiedzanie (jeszcze) z niemowlakiem.
Pierwsze poważne noszenie Klary w nosidełku!

Wyjazd z Władysławowa i przejazd na Hel, to ponad godzina "jazdy" a raczej przejazdów i stania w korkach w miejscowościach mijanych po drodze.

Ale być tak blisko i nie pojechać na Hel?
Tym bardziej, że pogoda nieciekawa.


Klara drogę na Hel przespała.
Wyjechaliśmy przed 11-tą, czyli mniej więcej w porze drzemki naszego Brzdąca.
O 9tej rano śniadanko, trochę zabawy w kąciku dla dzieci, a przed wyjazdem jeszcze kaszka i dopiero można jechać :P

Po przyjeździe, samochód zostawiliśmy na jednym z parkingów (oprócz tych stałych, sporo było porobionych specjalnie dla turystów).

Na początek ruszyliśmy do Latarni Morskiej.
Niestety, sporo ludzi pomyślało chyba jak my. Kolejka się nie zmniejszała, a wręcz powiększała.
Później okazało się, że nasza 11 m-c Dziewczynka nie wejdzie, więc odpuściliśmy.
Może następnym razem, jak już będzie duża? teraz już wiemy, że maluchy do 4 lat do latarni nie wejdą.

Spod latarni podjechaliśmy meleksikiem do centrum miasteczka.
Spacerek przez port, chwila na cyplu, fotki i poglądanie statków.
Niebo zachmurzone, jakby lada moment miało lać. Za ciepło też nie jest.
Oczywiście cel - fokarium. Ale i tu spotkała nas przykra niespodzianka - tłum, tłum i jeszcze raz tłum.
I tu też odpuściliśmy. Może gdyby był wózek, gdyby była lepsza pogoda (a nie widmo deszczu) i ten tłum..
Pogoda coraz gorsza, ludzi wszędzie masa, bo nie tylko do kas fokarium, ale i deptak pełen. Ciągle ktoś mnie przetrąca..wchodzi na mnie a ja z przodu mam Malucha który nagle staje się niewidzialny?

Decydujemy się jeszcze wejść do Muzeum Rybołówstwa.
Tam cieplutko, przyjemnie i nawet nasz Brzdąc zainteresowany, w końcu tyle światełek, ludzi, dzieci. Każdy starszy człowiek ją zaczepia ;) A ona zachwycona i rozgląda się za dziećmi.
W sumie muzeum jest związane z historią Bałtyku, rybołówstwem na Zatoce Gdańskiej i Zalewie Wiślanym, dziejami samej Mierzei Helskiej, a także ze współczesnymi problemami związanymi z gospodarką morską. Przy muzeum znajduje się skansen tradycyjnych łodzi rybackich. Które ja pamiętam jeszcze z dzieciństwa :)
Na koniec, po zwiedzaniu całego muzeum, wychodzimy z Klarą na samą górę na wieżę widokową. W górę schodki (na szczęście niewiele) są ok gorzej z zejściem na dół, bo w przód 8 kg ciągnie ;) ale dałam radę. Mąż stał pod schodami, by w razie czego nas asekurować.

Z góry super widoki na całą promenadę, trochę na miasto, ale w zasadzie już padało, do tego wiało, więc szybko się zmyłam. Lepiej nie ryzykować choroby i naszej i malucha.



I to by było na tyle z pierwszego zwiedzania. Wyjeżdżamy z Helu w porządnym deszczu.
Wracamy do Władysławowa, a Klara ponownie śpi (w samochodzie zjadła małe co nieco ;) ).

Następny dzień, kierunek SOPOT!

10 maja 2019

Muzeum Zamkowe Pszczyna, maj 2019

Tak, dobrze czytacie. Klara zaliczyła w swoim życiu pierwsze zwiedzanie.
Nie dość, że zamek, to jeszcze muzeum hihi.

No więc tak - zamek znajduje się w Pszczynie.
W pięknym parku.
Blisko mojej rodzinnej miejscowości.
To tu przyjeżdżałam z rodzicami na wycieczki.

Klara zwiedziła zamek na rękach taty i czasem mamy.
Już na dole przy wejściu musieliśmy określić kto będzie nosił. Wtedy dana osoba nie zakłada "kapci" ochronnych na nogi (mega orła można w nich wywinąć).
Mieliśmy mieć nosidełko dla Klary, ale tuż przed wyjazdem czytaliśmy w internetach, że obiekt jest przystosowany do niepełnosprawnych. Więc byliśmy pewni, że i z naszym cameleonem wejdziemy. Koniec końców nie wypożyczałam nosidełka.
Klara na szczęście była lekka :) a i zwiedzania nie ma jakoś mega dużo.

Oczywiście umówmy się, nie jest to takie zwiedzanie, gdzie ogląda się szczegóły, dyskutuje się o tym, co się widzi itd. Bo nie o to w tym chodzi ;) Poprostu spacer po wnętrzach zamku.
A że byliśmy jedni nielicznych, to było spokojnie.

Klarci bardzo podobały się okna, bo duże. Lampy - często ogromne kryształowe. I lustra. Opowiadaliśmy jej też co i widać - np zobacz jakie łóżko, ale byśmy pospali w takim itp hihi.
Czy rozumie? Nie wiem. Ale sądzę że coś nowego i się podobało. Plus każdy kto nas mijał, Klarę zaczepiał, zagadywał. Jak się uśmiechał do niej, to była zadowolona hihi.
Daliśmy podotykać jakichś rzeczy z wystawy jeśli mieliśmy pozwolenie. Np wielkich waz albo ściennych dywanów
Pozaglądała z mężem do gablotek. Obgadali co i jak ;)

Nie poszliśmy jedynie do zbrojowni i stajni. Było zimno i nieciekawie. Odpuściliśmy.

Co do samego zamku - zbudowany jest na planie nieregularnego czworoboku, przed zamkiem są piękne lwy. Obejście zadbane czyste! Z okien (wewnątrz) widać cały piękny park
Bardzo ładnie zamek zachowany, praktycznie każdej wystawy ktoś pilnuje. Nie ma, że sobie chodzimy jak chcemy i gdzie chcemy. Wszystko jest odgrodzone.
Ciekawostką jest to, że zabytkowe krzesła - wystawowe - były zablokowane linką, żeby na nich nie siadać. Natomiast jeśli ktoś się zmęczył, są ławeczki na korytarzach i nie ma problemu z przycupnięciem.
Nikt nie robił problemu z tytułu gugającego niemowlaka, czy też w recepcji gdzie musieliśmy zostawić wózek.


Kilka lat temu blisko zamku powstała pokazowa zagroda żubrów. Tam też się wybraliśmy.
Jednak jest to takie mini zoo.
5 min i zwiedzone.
Klarci chyba najbardziej podobał się duży paw, który sobie maszerował po ogrodzie z pięknym rozłożonym ogonem.


Później, już po zwiedzaniu udaliśmy się na rynek - który w zasadzie graniczy z zamkiem.
Na koniec jeszcze spacer w pięknym parku z widokami na zamek i drzemka naszego bobasa w wózku.


25 stycznia 2019

Podróże we TROJE!

Od sierpnia 2018 jesteśmy rodzicami.

Nasza Klara mając półtora miesiąca, pojechała z nami do Zielonej Góry do dziadków.
Mając 3 miesiące pojechała z nami na Górny Śląsk (400km) do drugich dziadków.
I tak średnio co 1,5m-ca gdzieś jeździmy.

Była z nami już w Wiśle, w Tychach (w aquaparku), w Pszczynie.

Mała Klara Podróżniczka to pasażer idealny!
Sporo śpi, nie marudzi.
Ma swój fotelik, swoje zabawki i ulubione jedzonko i mamę obok!
Przez pierwsze 4 miesiące zabieraliśmy jej gniazdko, w ten sposób miała swój "kącik".
Później jeszcze zabieraliśmy bujaczek.
Od 9 mca już tylko zabawki :P




Rozpoczynamy rozdział w życiu: PODRÓŻE WE TROJE!


Krzysiek Ania Klara
Mini przegląd naszych podróży ;)