16 maja 2016

Zamek w Mosznej.

Zamek w Mosznej chcieliśmy zwiedzić chyba odkąd jeździmy samochodem do rodziców na Górny Śląsk.
Nigdy jednak nie było czasu żeby do Mosznej zajechać.

Jednak Tym razem mieliśmy dzień wolny i postanowiliśmy zajechać.

Wyjeżdżamy z Jastrzębia o 9-tej rano. W pogodny poranek.
Z czasem pogodny poranek zmienia się w .. pochmurny i deszczowy poranek!
Ale po godzinie przestaje padać..uf!
Trasa do zamku:
Jadąc (od rodziców) z Górnego Śląska, na autostradzie zjechaliśmy na bramkach w Krapkowicach i stamtąd ok.20min drogi jest już do samego zamku.
Dojazd jest łatwy, jednak warto patrzeć na znaki prowadzące do Mosznej, bo można się pogubić.
Samochód parkujemy na większym parkingu nieopodal kościoła. 4zł za cały pobyt. Chociaż nigdzie nie ma info, że parking płatny! no ale nie czepiajmy się..
Kawałek dalej jest drugi parking, niepłatny, ale tam nie ma miejsca - kilka autokarów i parking pełen.

Wysiadamy z samochodu, w oddali widać wieżyczki zamku!
Przy drugim parkingu jest kasa w której uiszczamy opłatę za wstęp (6zł/os).

Idąc parkiem po lewej stronie mamy zamek. Noooo to jest mega zamek! Nie toto co to w Książu ;)
Piękny cudowny zamek! I ma wieżyczki i ma mury i okna z witrażami i z jednej strony pnie się po nim cudowny bluzszcz.. i jeszcze w dodatku jest ogromnyyy! Jestem zachwyconaaaa!


Najpierw troszkę spacerujemy wokół zamku. Pstrykam fotki komórką, bo...zapomniałam zabrać zapasowy akumulator do lustrzanki, w efekcie okazało się, że nie ma czym robić zdjęć.
Ale dobrze, że mam swój telefonik! uratował nas. Standard ;)


Wchodzimy do środka i błąkamy się po parterze zamku, który wg informacji "można zwiedzić bezpłatnie". Tylko to "bezpłatnie" to jest nic.
Hol i kawiarnia, w której dawniej mieściła się poczekalnia dla interesantów przychodzących do Pana zamku.


Postanawiamy zapłacić za zwiedzanie wież zamkowych oraz części zamku z przewodnikiem (9zł/os). Skoro już tu jesteśmy, musimy jednak coś więcej zobaczyć!
W końcu zbiera się 8 osób (maksymalna ilość osób: 12, więcej na raz nie wejdzie) i przewodnik. Jest punkt 12:00.
Zaczynamy!


Wychodzimy na górę boczną klatką. Niestety główna klatka schodowa jest dla gości hotelowych.
(W zamku mieści się hotel). Wchodzimy na górę po czym wychodzimy na piętrze. Tam krótkie informacje nt. wieży do której aktualnie wchodzimy i idziemy dalej.

 
Wież jest ok 90, mniejszych, większych. Dostępne do zwiedzania są dwie. Jedna jest z takim mini balkonikiem. Z widokiem na ogród i stajnie. Jednak żeby każdy mógł podziwiać okolicę, musimy się wymieniać. Szybkie fotki i wchodzą następne osoby.
A w środku jeszcze słuchamy przewodnika, poznajemy historię zamku; oglądamy zdjęcia, na których są wnętrza te niedostępne dla zwiedzających. Nie wszędzie można wejść, nawet z przewodnikiem, więc to nie lada "atrakcja" żeby sobie zobaczyć kolejny ułamek zamku.


Kolejna wieża jest większa. Choć wąsko, możemy się swobodnie poruszać. Niestety, przewodnik jest na samym początku. Przy naszej grupce, gdzie idziemy "gęsiego" za bardzo nie słychać jego opowiadania. Ale trzeba przyznać, że widoki są super, zwłaszcza wiosną, gdzie wszystko jest soczyście zielone.


 Zwiedzanie wnętrza zamku zaczynamy ponownie w holu. Tu zachował się oryginalny kominek. Poza tym, hol to recepcja i mini sklepik z pamiątkami.

Kierujemy się przez piękną kawiarnię na górę.
Owa kawiarnia, była kiedyś poczekalnią! Gdy przychodzili interesanci do Pana zamku, to właśnie tam oczekiwali na swoją kolej.
Podziwiamy przecudowne drewniane schody oraz drewniany sufit, które są zrobione z drzewa sandałowego. Przywiezionego z Egiptu, gdzie Pan Hrabia zamku miał interesy.


Drugim pomieszczeniem, a zarazem pierwszym na piętrze, jest.. pokój pawia! Paw wymalowany był na ścianach i kolorem również pomieszczenie przypomina pawia.
Kiedyś był to pokój luster, na ścianach były lustra.
Dowiadujemy się, że część mebli jest oryginalna, boazerie i zdobienia ścian (gzymsy), kaloryfer.
Natomiast żaden żyrandol w zamku nie jest oryginalnie zachowaną rzeczą. Wszystko jest "współczesne", ale zrobione na wzór starych.

Tuż obok pokoju pawia, jest biblioteka.
Tu podziwiamy ogromne regały od podłogi po sufit, w większości oszklone.
I okazuje się, że są one oryginalne! Natomiast książki wewnątrz już są "współczesne".
Pokój nie jest duży, pod oknem stoi piękne drewniane biurko. Sufit tutaj również jest oryginalny - drewniany.


Kolejnym pomieszczeniem, które zwiedziliśmy, jest galeria. Kiedyś była tutaj sala balowa.
Aktualnie odbywają się tutaj mniejsze spektakle teatralne.
Jest to też jedyne pomieszczenie, które nie ma okien. Tzn nie ma takich tradycyjnych okien, bo za okno służą tu okna dachowe. Lecz nie widać nieba.
Pomieszczenie jest tak usytuowane, że nie dało się zrobić w nim okien. Mimo to wszystko jest doświetlone.
W tym pomieszczeniu oryginalnie zachowana jest drewniana podłoga, marmurowe (włoski, zielony marmur) wykończenia ścian. Dodatkowo nad sceną jest coś na kształt balkonu. To tam siedziała i grała orkiestra, a na dole były tańce.

Zdjęcie po prawej na górze,
od lewej na dole i w środku, to pokój hrabiego.
Po lewej na górze i po prawej na dole to sala balowa.

Przechodzimy do największego pomieszczenia w zamku. Do pokoju hrabiego.
Pierwsze co się rzuca w oczy, to witraże w oknach! Pianino i to, że pokój jest..trzy poziomowy.
Najpierw jakby nic nie ma oprócz pianina, następnie po 4 schodkach (z cudownymi marmurowymi kolumnami) w górę. Od razu widać już ogromne biurko (oryginalne) i regały (te same, co w bibliotece). Jest tu również kominek i stół z krzesłami.
Wyżej jest wystawa zdjęć z dawnych czasów zamku.


Wpisuję parę słów do księgi gości i "tajemnym" przejściem w ścianie przy kominku przechodzimy dalej.
Do kaplicy. Tu ma się wrażenie kościoła :) Ale nie ma ołtarza czy czegoś co przypominałoby typową kaplicę.
Na podwyższeniu znajduje się pianino, a niżej - rzędy siedzeń.
Oryginalne są tu witraże w górnej części okien. Ponieważ dolne były zniszczone, zostały zrobione od nowa.
Samo pomieszczenie jest wysokie! Surowe betonowe wykończenia i schody. A dokładnie 5 schodków.
Zniszczonych przez końskie kopyta. Jednak gdyby je naprawiać, trzeba byłoby budować od nowa. Więc zostają.
Chwilkę słuchamy opowieści przewodnika. Jest czas na rozejrzenie się, na fotki (tu gorzej jeśli chodzi o światło, okna są wysoko).


I na tym... kończy się zwiedzanie! Zostajemy wypuszczeni z zamku na ogród właśnie tymi schodami.
Sądziliśmy, że jeszcze gdzieś pójdziemy..a tu zonk!
No cóż...reszta to teren hotelowy, na który turyści nie będący gośćmi hotelowymi, nie mają wstępu.

Spacerujemy jeszcze chwilkę wokół zamku, ochy achy i jedziemy do domku, do Poznania!

3 maja 2016

Z wizytą w sanktuarium Najświętszej Maryi Panny Licheńskiej

3 maja, idealny dzień na szybki wypad gdzieś niezbyt daleko od Poznania.
Wybór pada na Licheń. Nie jest daleko, a ja tam jeszcze nie byłam, od kiedy wybudowano bazyikę.
Dzień wcześniej sprawdzamy dojazd i pogodę. Zapowiadają przyjemną słoneczną aurę.
Więc klamka zapadła! Jedziemy.

Rano przez Poznań (w dodatku w święto) przejeżdżamy migusiem!
Nigdzie prawie żywej duszy.

Do Lichenia docieramy po dwóch godzinach.
Co kawałek, w prywatnych domach, są parkingi. Wszystkie w podobnej cenie, ale lepiej zaparkować gdzieś bliżej Bazyliki.
Jak się później przekonujemy, wybór był idealny.

Zabieramy ze sobą lustrzankę i wio! Przygoda i zwiedzanie czeka!

Ogrodami docieramy przed piękną wielką, ba! ogromną, bazylikę.

Troszkę fotek z dalsza, podziwiam też kolorowe tulipany.
Idziemy dalej. Gdy docieramy pod samą bazylikę, rozpoczyna się msza.
Więc w jej trakcie nie wchodzimy do środka, tylko zwiedzamy teren wokół.
A jest co oglądać.
Najpierw wokół samej bazyliki spacerujemy.
Troszkę fotek, troszkę zadumy nad ogromem budowli i lecimy dalej.



Planujemy zaliczyć wieżę widokową, ale kolejka jest jak stąd do końca świata!
Znaczy się...od kas aż do drzwi!
Postanawiamy spróbować później. A nóż widelec się uda! :)

Po sprawdzeniu na mapce co jak i gdzie, szybko docieramy pod Dom Pielgrzyma.
A tam przed domem, który oblegały tłumy pielgrzymów, rosły piękne tulipany w bukszpanowych płotkach. Przeurocze widoki. Gdybym mogła, gdyby nie było tylu ludzi wokół, tylko bym fotki pstrykała tych cudownych kolorowych tulipanów.


Dochodzimy do pierwszej kapliczki. Całej w drewnie. Otwarte drzwi zachęcają nas do wejścia.
W środku po 3 ławeczki z każdej strony, śliczny ołtarzyk.


Idziemy dalej. Mijamy kilka ołtarzy i znajdujemy kolejną kapliczkę.
Jest to Kaplica Mariańska.
Tym razem już nie w drewnie. Jest większa od poprzedniej.
Zachwycam się kolorowymi szkiełkami w oknach.


Spacerując dalej, dochodzimy do ogromnych kamieni z napisami: Monte Cassino, Grunwald 1410.


Kierujemy się w stronę Golgoty.
Tam przechodzimy całą Drogę Krzyżową. Przy III stacji mijamy śliczne oczko wodne, stawik z figurkami małych aniołków.
Po drodze, na kamieniach są napisy z różnymi cytatami.









Po drodze mamy miejsce, skąd idealnie widać całą Bazylikę.

Docieramy na sam szczyt Golgoty.


Schodząc zachodzimy jeszcze do Grobu Najświętszej Maryi Panny.


Po wyjściu z Golgoty, wchodzimy do jednego z kościołów przy Bazylice.
Tam zapalamy świeczki za naszych bliskich zmarłych, chwila na modlitwę, zdjęcia i idziemy dalej.


Ale nie idziemy w kierunku Bazyliki, ale w kierunku samochodu :)
Po drodze zrobiło się tak ciepło, że kurtka jest zbędna. A skórzana kurtka w torebce plus lustrzanka w ręce, to za duży ciężar jak na spacerowe zwiedzanie. No i buty zaczynają mnie coraz bardziej obcierać.
Jakie szczęście, że zabrałam swoje ukochane trampki!
W samochodzie zajdam deserek, który zrobiłam sobie w domu i wracamy do Bazyliki.
A raczej do parku przy Bazylice. Bo szukamy..ubikacji hehe.
Gdy w końcu ją znajdujemy (okazuje się słaba, ale z drugiej strony, miliony pielgrzymów tam przybywają, więc stan nie powinien dziwić), zaczyna grzmieć.
I nadchodzą chmury! Ale co to dla nas.. my nie z cukru, nie roztopimy się, jeśli przyjdzie deszcz.

Postanawiamy zaliczyć również wieżę widokową. Tylko .. nie piechotą w górę, a windą :)
W wieży znajdują się dwa zamknięte, wentylowane tarasy widokowe. Pierwszy taras znajduje się na wysokości 98 m (27 piętro).
Drugi jest na wysokości 114 m (31 piętro). Na punkt widokowy wieży można się dostać na dwa sposoby. Pierwszy, to możliwość wjazdu windą (wjazd trwa około minuty). Można także wejść schodami. Na na górę prowadzi "tylko" 762 stopni schodów (nasz rekord to 300 schodów na latarni morskiej w Świnoujściu - relacja tu i tu).
Winda prowadzi do pierwszego tarasu i wraca. Dalej idziemy schodami, które czasem są dość wąskie i mieści się jedna osoba. Tym razem nie ma zbyt wielu ludzi, kupujemy więc kartki okolicznościowe - bilety do przejażdżki windą i ustawiamy się w kolejce.
Przy wyjeździe na górę, przewodnik najpierw sprawdza nasze bilety, a później całej grupie opowiada króciutko co i jak, ile pięter, metrów.
Szybkie fotki w tłumie ludzisków. Ale nie ma tragedii. Ludzie są dość uprzejmi, czyżby dlatego, że większość to pielgrzmi? albo ze względu na miejsce? no nie wiem. Ale jest ciut lepiej niż w innych, tłumnie odwiedzanych miejscach.
Pięknie wygląda kopuła Bazyliki z góry.
Schodzmy na dół i czekamy w kolejce na windę. Przy trzecim podejściu się załapujemy.




Następne zwiedzanie to już sama Bazylika.
Przed deszczem i grzmotami chowamy się w Bazylice.
Wchodzę i.. oh jak pięknie.
Na drewnianych ławkach są zdobienia nawiązujące do Husarii Polskiej.
W ogóle w samej Bazylice dostrzegamy dużo nawiązań do Polski. Jednym z nich jest orzeł.
Przechodzimy też za ołtarzem i dalej spacerujemy po Bazylice podziwiając jej okazałość i piękno.





Największe wrażenie robią na mnie chyba te wszystkie witraże...a to jeden z nich :)


Po wyjściu z Bazyliki spacerujemy jeszcze troszkę po parku, aż docieramy do cudownego źródełka.
Nabieramy wody i idziemy nad jezioro. Niestety nadchodzą coraz większe chmury a w oddali słychać grzmoty. Szybkie foty i kończymy wizytę w tym miejscu.


Nie namyślając się długo, szukamy schronienia w restauracji, celem skonsumowania obiadku.
Kiepsko wybraliśmy, ale co zrobić... nigdy się nie wie, jakie jedzenie podadzą, gdy się nie zamówi i nie spróbuje.
Było zjadliwe, ale słabe.
Najlepszy był kompocik :) Jak w domu, za babcinych czasów!

W międzyczasie się porządnie rozpadało. W strugach deszczu wróciliśmy do samochodu.
Ulewa się skończyła tuż poza granicami Lichenia.

Licheń okazał się kolejnym idealnym miejscem na jednodniowy wypad poza Poznań.