5 grudnia 2017

Santorini cz.2

Dzień trzeci.
Nicnierobing.
Dzisiejszy dzień spędzamy głównie na plaży.
Spacerując po promenadzie, odpoczywając, ciesząc się słoneczkiem.
Zaliczamy też pierwszy obiad w naszej miejscowości. W knajpce, która później okazała się właśnie tą jedyną :)
I tu muszę im przyznać, że sprytnie sobie to wymyslili. Jeśli chce się plażować poza hotelową plażą (nas zniechęcały tłumy) wystarczy w kawiarence kupić np kawkę frappe i cały dzień można było leżaczki sobie używać. Na początku jeszcze była mowa o przekąskach (choćby sałatka grecka, cokolwiek małego), ale chyba jak zobaczyli, że jesteśmy (prawie) dzień w dzień, to nam odpuścili haha.
A tak serio, to nasza hotelowa plaża była z leżakami daleko od morza i tłumem ludzi, dzieci.
Im dalej - tym ciszej, spokojniej i leżaki nad samym morzem - pierwsza linia brzegowa musiała być, a co!



Dzień czwarty.
Akrotiri, Red Beach, White Beach oraz wykopaliska archeologiczne Akrotiri.

Po śniadanku wybywamy na słynną plażę Red Beach.

Najpierw oczywiście autobusem dojeżdżamy do Firy.
Następnie przesiadka na drugi autobus, który dowiezie nas do Akrotiri.


A wygląda to tak: wysiadamy z autobusu z Kamari i szukamy następnego, który jedzie do Akrotiri.
Jeśli wśród stojących autobusów takowego nie ma, sprawdzamy na rozkładzie. Gdy będzie zbliżać się godzina odjazdu danego busa przyjdzie albo kierowca albo pan kontroler biletów i będzie krzyczeć: (na przykład) "Akrotiriii!" i wtedy już wiadomo że to akurat ten autobus jedzie w miejsce, gdzie musimy się dostać. I tak za każdym razem :) po kilku dniach człowiek się przyzwyczaja i już nawet nie chodzi sprawdzać rozkładu.


Po objechaniu dolnej części wyspy, mijamy autobusem wykopaliska.
Zjeżdżamy jeszcze kawałeczek w dół i tam autobus kończy trasę, wraca do Firy. Do wykopalisk trzeba się wrócić kilkaset metrów w górę od przystanku.
My jednak kierujemy się w prawo wzdłuż tawern. Docieramy do parkingu i cudownie białego kościółka usytuowanego tuż pod czerwonymi skałami. Oślepiająca biel i czerwień. Z elementami niebieskimi.


Za kościółkiem rozpoczyna się ścieżka prowadząca do Czerwonej Plaży.
A nazwa plaży pochodzi od wulkanicznego żwiru, kamyków i odłamków skał, w kolorach czerni i ciemnej czerwieni, który pokrywa plażę. Niezwykle malownicze jest samo położenie plaży, gdyż znajduje się ona między skałami. Aby zejść na plażę należy iść dość stromą ścieżką.
Warto się zaopatrzyć w porządne buty - np. sandały, nie klapki. Droga nie jest łatwa. Nie uważając, można wrócić w gipsie.
Po chwili docieramy już do Red Beach. Zakątek jest uroczy. Skały czerwone robią wrażenie.
Plaża jest niewielka, wąska. Oddzielona od skał sznurkiem, jest również wyznaczona ścieżka przez plażę, żeby nie przeszkadzać plażowiczom.


Po chwili plażowania, gdy już ludź ludziem pogania, decydujemy się wrócić pod tawerny i popłynąć wokół plaż statkiem, a plażować się w Kamari.
Na statku jesteśmy sami :) za 10E/os opływa on trzy plaże: Red Beach, White Beach i Black Beach. Nazwy plaż pochodzą od skał ich otaczających. Niestety, Black Beach jakoś nie wyglądało na Black ;) tylko jak White Beach..
Stateczek wpływa do Red Beach i tam można wysiąść, poplażować. Lub popłynąć nim na jedną z kolejnych plaż albo wrócić do portu Akrotiri.
Płyniemy całą trasę bez wysiadania.


Po powrocie, Krzysiek udaje się na wykopaliska archeologiczne (bilet 12E/1os), a ja odpoczywam w półcieniu knajpki przy przystanku autobusowym, ciesząc się cudownymi widokami na morze.

Wykopaliska to osada minojska sprzed 3500 lat. Budynki i ulice są mozolnie odkopywane spod kilkumetrowej warstwy lawy i popiołu.


Wracamy ponownie autobusem do Firy i stamtąd do Kamari.

Resztę dnia spędzamy na plaży w pobliżu hotelu. Zaliczamy również kąpiel o zachodzie słońca.


Dzień piąty.
Fira, Firostefani, Imerovigli - wieczorna fiesta na cześć wybuchu wulkanu.

Po pysznym śniadaniu czas spędzamy na plaży.
Błogi relaks, chill i kąpiele zarówno słoneczne jak i morskie. Dziś mamy w planach oglądanie fiesty na cześć wulkanu!



Autobusem jedziemy do Firy i zaczynamy szukać miejsca, z którego oglądać mamy fiestę na wulkanie.


W zasadzie Fira - Firostefani - Imerovigli to takie Trójmiasto Santorini.
Łączy je ścieżka i można przejść po kolei każde z nich spacerem. Oczywiście autobusy również tutaj dojeżdżają - 2E/1os bilet nie ważne czy jedziemy 5 min czy 50 ;) Przesiadka to nowy bilet.

Fira i Firostefani wręcz tworzą jedną miejscowość ;) Trochę dalej jest do Imerovigli.

Postanawiamy poszukać sobie miejsca gdzieś dalej od Firy (odejść od tych tłumów) i w efekcie zachód słońca oglądamy prawie w Imerovigli.
Jesteśmy oddaleni od wulkanu jakieś 5km (dosłownie od brzegu kaldery).



Jest pusto, jest pięknie, jesteśmy sami i mamy cudowne widoki na kalderę i miasto zaraz po zachodzie słońca, gdzie powoli na tarasach rozpoczyna się życie nocne.
Jest magia.
Miejscówka na schodach "gdzieś" w okolicy Firostefani jest idealna. Tylko kilka osób z nami i nikogo więcej. Planujemy tutaj spacer za dnia.
Mniej więcej "fiesta", że na zboczach wulkanu wyłożone są iluminacje świetlne mające na celu pokaznie jakby lawa znów płynęła - tak jak kiedyś.
A fajerwerki oznaczają wybuch tej lawy :D całość - ok.20min pokazu fajerwerków.


Spacerem wracamy do Firy i kierujemy się na autobus.
Nie ma tragedii. Wszyscy rano straszyli, że nie wejdziemy do autobusu, bo będzie tyyyle ludzi. A my bez problemu, śmig i już! Fakt, autobus był mega pełen. Jednak nie było tak, że nie weszliśmy do niego.
Te 15min drogi na stojąco szybciutko minęło.

Dzień szósty.
OIA. (czyt. Ija).
Najpierw oczywiście śniadanko z pięknym widokiem z tarasu na morze.

A później spod hotelu w Kamari jedziemy autobusem do Firy, stamtąd do Oia (Ija).



Droga z Firy do Oia prowadzi częściowo przez teren górzysty. Można sobie przy okazji zobaczyć jak wygląda wyspa z drugiej strony, gdzie nie ma kaldery. Są pola, plantacje winogron. I dwie główne drogi.
Zdjęcia robię z autokaru przez szybę. W większości autokary mają szyby zaciemnione i ciężko coś uchwycić na zdjęciach.
Wybaczcie jakość.



Wysiadamy w Oia, dopada nas tłum ludzi i przeokrutny żar lejący się z nieba, oraz palące słońce  z padające prosto na nasze głowy.
Możemy śmiało powiedzieć, że Oia to ... schody! Tak, tam wszędzie są schody, niższe, wyższe, dłuższe, krótsze.
W tym upale jest to trochę zabójcze.
Ale nie poddajemy się, spacerujemy, próbujemy odkrywać tajemnice Oia po swojemu.

Oia leży na północnym krańcu kaldery.
Domki, które obecnie są lukusowymi hotelikami kiedyś służyły członkom załogi statków, a dwupoziomowe rezydencje zamieszkiwali kapitanowie oraz właściciele statków.
Oia jest pierwszą osadą w całej Grecji, którą uznano za zachowaną w doskonałej formie. Nie tylko ze względu na domki/hotele, ale też za pewnego rodzaju królowanie na wyspie Santorini.


Do portu Ammoudi prowadzi 286 schodów podobnie jak w Firze. Z tymże tutaj nie ma kolejki linowej. Dziś nie schodzimy, słońce daje czadu, upał nieziemski, ponad 30st daje się we znaki.
Postanawiamy tylko zwiedzić Oię bez schodzenia do portu i wchodzenia ponownie do miasta.

Oia jest bardzo luksusowym miasteczkiem, już sam deptak - w sensie podłoża - jest luksusowy ;)


 Po częściowym spacerze przychodzi czas na deserek w jednej z kawiarenek z widokiem na kalderę. 


Tutaj przyjeżdżają ludzie z całego świata aby wziąć ślub, bądź chociaż zrobić sobie sesję zdjęciową ślubną wśród bieli domków/hotelików oraz słynnych niebieskich kopułek. Najczęściej Azjaci ;)

 
Niedaleko domków oglądamy ruiny fortu weneckiego św. Mikołaja. To tutaj gromadzi się największy tłum turystów oglądający słynny zachód słońca każdego wieczoru.
Poza tym w zasadzie nie ma tutaj nic oprócz murów.


Tutaj jest duużo drożej niż np w Firze. Sama Oia to najdroższe miasteczko na całej wyspie. Sklepiki zachęcają rękodziełem (gdybym mogła i miała za co, wykupiłabym chyba 3/4 asortymentu tych sklepów), ubraniami, pamiątkami. Jednak nikt nie jest nahalny, nikt nas nie zaczepia. Wchodząc do sklepiku swobodnie można obejrzeć co jest i np wyjść. W Firze było odwrotnie, często po wejściu od razu zostajemy "zaatakowani" przez sprzedawcę ;)


Jednak upał jest nie do wytrzymania, a mamy w planach przyjazd ponownie - na zachód słońca, słynny na całym Santorini.
Wtedy też planujemy zejście do Ammoudi.

Tak więc zbieramy się do autobusu i wracamy do siebie, do Kamari. Ale najpierw oczywiście do Firy, gdzie standardowo jest przesiadka.

Wnioski po wyprawie? Oia jest śliczna, ale... Fira śliczniejsza :) A mnie najbardziej do gustu przypadło Imerovigli. Zauroczeni Firą, w Oia się tak bardzo nie zakochujemy.
Nie bez powodu mówi się, żeby najpierw zwiedzić Firę a później Oię. Zwiedzając najpierw Oię nie docenia się już Firy.

1 komentarz:

  1. A ja nie wiem gdzie patrzeć, na ten czadowy biały kościół z czerwonymi skałami w tle, czy na widoki z Oia a i na ten bajeczny zachód. Bardzo fajna relacja.

    Dominika

    OdpowiedzUsuń

Cieszymy się, że do nas zaglądacie!!
Prosimy, zostawcie po sobie ślad w postaci komentarza!