10 grudnia 2017

Santorini cz.3

Dzień siódmy.
Ancient Thira i masyw Mesa Vouno.


Mija połowa naszego urlopu na Santorini.
A przecież dopiero co przyjechaliśmy!

Dziś w planie wejście (na nogach) na Mesa Vouno, które góruje nad naszym Kamari.
Widzimy masyw codziennie z plaży.
Postanawiamy go zdobyć, ale już po zachodzie słońca nad Kamari.
Pogoda robi się bardziej znośna do takich wypraw.

Przed południem oczywiście plażing smażing nicnierobing.


Wyprawa piesza na Mesa Vouno.


Oprócz wody, aparatu fotograficznego, smartfonów, latarki i sticka nic więcej nie jest potrzebne.
Wyprawa wydaje się łatwa, ale nie jest. Droga wiedzie cały czas pod górę. Jest pokryta brukiem, ale bardzo nieregularnym i śliskim. Najpierw jest prosta i łagodna, później zakrętami pnie się w górę.
Plus - nikogo więcej nie ma. Możemy sobie iść swoim (żółwim) tępem, robić przystanki na fotografie.
Podziwiamy Kamari w całej okazałości.
Oglądamy też samoloty..z góry! W pewnym momencie one się zniżają do lądowania a my jesteśmy nad nimi.
Śmieszne uczucie.
Lotnisko jest tuż obok Kamari.

Po drodze (już wyżej) co jakiś czas znajdujemy ławeczki. Można przycupnąć, opocząć.
Można również wjechać tutaj samochodem, ale co to dla nas? Już nie na taki szczyt się wchodziło.


Co kawałek są ostre zakręty pod górę.
Idziemy i idziemy, a góra wciąż przed nami ;)
Kawałek idziemy na skróty odkrytym chodniczkiem pomiędzy drogami.
Ale to już niedaleko i szybko dochodzimy do końca.

Do Ancient Thira nie wchodzimy, ruiny to nie nasza bajka. Gdybyśmy chcieli je zobaczyć, trzeba byłoby przyjść do południa. 
Ale za to widok z Mesa Vouno..jest świetny, jedyny w swoim rodzaju.
Mamy okazję zobaczyć z góry sąsiednie miasteczko, ale żeby do niego się dostać trzeba ową górę objechać, bądź opłynąć.
Ok. 8E/1os water taxi w jedną stronę (Kamari -> Perissa).
Można również zejść z Mesa Vouno w dół "dziką" ścieżką, która jest widoczna z góry.


Spacerujemy, czytamy informacje na tablicach informacyjnych i schodzimy w dół.
Czas upływa niemiłosiernie szybko i obawiamy się, że zastanie nas na górze noc.
Na górze byliśmy sami, więc schodzenie też bez nikogo więcej.
Niby jest latarka, ale.. ;)
A droga w dół jest gorsza niż wchodzenie.
Jest ślisko, co kawałek nogi rozjeżdżają się nam..
No i idziemy ciągle w dół. Nie da się iść szybko.
Latarka jest potrzebna już w połowie drogi.
Ale dajemy radę i w sumie po godzinie jesteśmy już na dole.
Wykończeni wpadamy do ukochanej knajpki na wzmacniającą kolację..sałatkę grecką z pieczywkiem :) mniam! to nam się tutaj nigdy nie znudzi.
Posileni wracamy do hotelu.
Ciekawe czy rano damy radę wstać z łóżka??? haha

Dzień ósmy.
Plaża.

Po wczorajszej wyprawie na Mesa Vouno dziś leżing smażing itp.
Jutro w planach kolejna większa wyprawa, więc trzeba nabrać sił.
W lokalnych marketach można kupić sałatki owocowe na wynos zapakowane w plastikowe pudełka.
Arbuz, melon, winogrona, brzoskwinie. Mniam!

Wieczorem przy kolacji w "Eanos" omawiamy plany zwiedzania wyspy na następne dni.



Dzień dziewiąty.
Imerovigli.

Po śniadaniu zabieramy plecak i jedziemy na podbój Skaros Rock!
Najpierw autobusem do Firy z Kamari, następnie z Firy do Imerovigli


A co!
Kto jak nie my?!
Nie ważne, że żar się z nieba leje, a słońce daje czadu już od samego rana.

Najpierw troszkę spacerujemy po samym miasteczku.
W zasadzie nie ma tutaj czego oglądać, bo miasteczko składa się głównie z luksusowych hotelików i apartamentów.
Większość z tarasami i mini basenami umieszczonymi tuż przy głównej ścieżce prowadzącej na Skaros.
No i z widokiem na kalderę.


Skaros to nic innego jak ruiny zamku z 1207r. Podczas panowania weneckiego znajdował się w stolicy wyspy.
Na Skaros, po zejściu z miasta, prowadzi ścieżka. Początkowo jest beton i fajne, proste schodki, ale z czasem zmienia się trasa w zwykłą wydeptaną ścieżkę.
I tak aż pod samą Skaros.




Docieramy na miejsce i z ulgą chowamy się w jej cieniu.
Krzysiek idzie na rekonesans, żeby sprawdzić, czy da się wyjść na samą górę. Niestety,
bez odpowiedniego obuwia i sprzętu, nie ma na to szans.


Spacerujemy jeszcze wokół, jednak na dół do kapliczki nie schodzimy. Upał bardzo daje się we znaki.

Po wielu fotkach w końcu odklejamy się od Skaros i wracamy do Imerovigli.


Dalej już spacerkiem zmierzamy przez Firostefani do Firy.


Po powrocie w hotelu nabieramy sił, a wieczorkiem oczywiście kolacja w "Eanos".
Tym razem zjadamy "greek pizza" i tzatziki. Omnomnom.
Oczywiście soczek ze świeżych pomarańczy być musi i lokalne piwko także!


Wieczorem w hotelu wynajmujemy na rano samochód. Jutro jednodniowa objazdówka po Santorini.
Chcemy dotrzeć tam, gdzie autobusem miejskim jest ciężko, bądź nie dojeżdża w ogóle.


Dzień dziesiąty.
Objazdówka samochodem:
Perissa - Vlychada Beach - Akrotiri Latarnia - Moni Profitis Ilias - Ammoudi - Oia (zachód słońca).


Po wczesnym śniadaniu o 8ej, zabieramy z pokoju plecak, picie, w recepcji odbieramy dokumenty kluczyki od samochodu i kierujemy się na hotelowy parking.
Zdecydowaliśmy się na małego nissana pixo.
Jako pierwsza na trasie jest Perissa.
Tu w zasadzie tylko "zaglądamy", przechadzamy się głównym deptakiem, nic szczególnego.
Jest ona po drugiej stronie góry Mesa Vouno.


Po drodze mijamy kościół we wsi Ekso Gonia (to ten na powyższym zdjęciu).

Następny przystanek na drodze to przepiękna Vlychada.
Aż brakuje słów by to opisać.
Sama plaża jest dość szeroka i piaszczysto żwirkowa. Swobodnie można po niej chodzić boso.
Morze jest tu dziś mocno wzburzone i mowy nie ma o kąpieli. Nawet przy brzegu nieźle wciąga wgłąb. Próbowałam. Postanowiłam "zanurzyć stópki" no i tak błądziłam aż po kolana a nagle poczułam że jest głębiej..plus fale.
A ja mam w ręku telefon (bynajmniej nie wodoodporny) ze stickiem, torbę i klapki ;)
Cała plaża otoczona jest cudownymi skałami wyrzeźbionymi przez morze, piach i wiatr.
Skały są w dotyku jak sklepowy pumeks! Tutaj swobodnie można sobie zabrać jakąś cząstkę skał na pamiątkę, byle nie było to duże i w drodze do domu włożone do bagażu głównego (można zostać cofniętym na lotnisku z tego powodu).

Część plaży jest ogólnodostępna. Dalsza jej część jest również dostępna, jednak dla naturystów.
W pobliżu są knajpki, jest też port.
Na koniec przy zejściu z plaży i wejściu do restauracji można wielką chochlą (prawie jak na zupę) opłukać stópki.



Po spacerku kierujemy się dalej, ponieważ mamy przed sobą jeszcze trochę zwiedzania.
Kolejny kierunek to Latarnia w Akrotiri.

Droga do Akrotiri szybko mija, zatrzymujemy się w zasadzie tylko raz, by zrobić zdjęcia przecudownych klifów. Nie da się chyba w żaden sposób (na pierwszy rzut oka) na te klify dojść, więc zdjęcia muszą wystarczyć.

Jedziemy dalej. Po drodze mijamy mnóstwo quadów.
Docieramy na parking przy latarni i kawałeczek przechodzimy asfaltową drogą.

Latarnia w Akrotiri.
Sama latarnia urokiem nie powala, ale jest na klifie, z którego rozciągają się cudowne widoki na wyspę. Latarnia jest jedną z najstarszych wybudowanych w całej Grecji.
Pochodzi z 1892r. Nie ma do niej dostępu, jest ogrodzona płotem.

Latarnia morska Akrotiri jest jedną z najstarszych latarni morskich w Grecji i została zbudowana w 1892 roku. Stoi jak wartownik w kierunku południowego półwyspu na wyspie Source: www.greeka.com
Często ludzie stąd podziwiają zachód słońca, które pięknie zmienia kolor latarni od koloru zachodzącego słońca.
Latarnia morska Akrotiri jest jedną z najstarszych latarni morskich w Grecji i została zbudowana w 1892 roku. Stoi jak wartownik w kierunku południowego półwyspu na wyspie Source: www.greeka.com


Tutaj żaden autobus nie dojeżdża, więc transport pozostaje we własnym zakresie.
Zrobić zdjęcie bez ludzi graniczy z cudem, ale udaje się nam.
Podziwiamy widoki, pstrykamy zdjęcia i jedziemy dalej. Tym razem w środek wyspy, a później na północ.

Monastyr Profitis Ilias.
Klasztor pochodzi z 1712 roku. Jego nazwa wzięła się od góry, na której go zbudowano.
Mury wokół klasztoru przypominają wręcz niedostępną fortecę.
Sam klasztor jest bardzo niewielki.
Za to teren wokół klasztoru jest pięknym tarasem z którego podziwiamy panoramę Santorini.
Kiedyś klasztor prowadził szkołę, w której uczono języka greckiego.
Obecnie klasztor posiada wiele ikon, produkują wino, sery, zioła - wszystko można kupić (i degustować) w maleńkim sklepiku obok monastyru.


Po zwiedzeniu monastyru, kierujemy się na północ wyspy do Ammoudi i Oia.
Przejeżdżamy przez Firę i w Vourvoulos zjeżdżamy na Koloumpos (jedziemy "dolną" drugą trasą) oglądając zupełnie nowe oblicze Santorini.
Z jednej strony są pola i jakieś niedokończone budowle, z drugiej również pola, gdzieniegdzie domy i w oddali morze z klifami nie zawsze dostępnymi. W niektórych miejscach nie ma wręcz normalnej drogi. Ale pewnie chwilowo, bo już robią :)
W niektórych miejscach są porobione zejścia do morza, na mini plaże. Jednak są to prywatne posesje i nie ma gdzie nawet wjechać, żeby zrobić zdjęcia i pospacerować.
Kierujemy się na Oia i Ammoudi. Droga jest prosta, znaki są. Zupełnie inaczej niż na Evii ;) gdzie znaków nie było, albo były tak zarośnięte, że niewidoczne.


Ammoudi.
Czyli port, miasteczko poniżej Oia. Można do niego zejść schodami z miasta (300), jak również przyjechać samochodem.
Autko zostawiamy mniej więcej w połowie drogi na dół, gdyż nie ma tam miejsca na parkowanie. Zostaje w pierwszym wolnym miejscu ;)


Na dół idzie się super, szybciutko docieramy do miasteczka usytuowanego wręcz nad samą wodą.
Dziś morze wzburzone i przejście bierzemy na kilka razy, by nie zostać kompletnie mokrym od fal.
Nawet knajpki mają stoliki nad samą wodą, teraz jednak są puste ;)
Za restauracyjkami prowadzi szlak, można zrobić cudne zdjęcia.
Oprócz tego w pewnym momencie ma się widok na mini wysepkę z kościółkiem wręcz w skałach.
Stamtąd można swobodnie wskoczyć do wody i przepłynąć ten kawałek do wysepki. Niestety, dziś morze jest zbyt wzburzone. Tylko nieliczni wskakują i przepływają ten kawałeczek.
Niestety, z naszej pozycji nie widać kościółka.


Spacerujemy, robimy fotki i wracamy do samchodu.
Wyjeżdżamy w górę i na pierwszym parkingu tuż przed wejściem do miasta (od dołu) zostawiamy samochód.

Czas na Oia i słynny zachód słońca. Na który czekamy 2godziny.
Ludzi tyle, że otwieramy wręcz usta ze zdumienia.
W międzyczasie udało nam się zjeść przepyszne lody w najsłynniejszej lodziarni w Oia - Lolitas.
No niebo w gębie. Będąc w Oia koniecznie trzeba tam zajść.

Wszelkie restauracje i knajpki są zarezerwowane na "oglądanie zachodu słońca". Koniecznie trzeba być wcześniej, dobre 30min szukaliśmy miejsca.
Mowy nie ma aby coś zjeść. Tarasy wypełnione po brzegi ludźmi, uliczki również, autokary jeden za drugim podjeżdżały i zostawiały turystów.
Koniec końców przy dworcu autobusowym kupujemy kanapki i idziemy szukać lokum. Które znajduję ja.
Gdzieś pomiędzy restauracjami, na jednej z uliczek przy murku stał tłum, ale były tzw "wolne miejsca" i udało nam się wcisnąć. Ale 2g oczekiwania po całym dniu zwiedzania robiło swoje.


Co ciekawe, słyszeliśmy wielu Polaków! :)
Natomiast wycieczki zorganizowane (np z biur podróży) szły w konkretne miejsca (spotkaliśmy panią rezydentkę naszą i to ona nam powiedziała, gdzie zaprowadziła grupę ;) ).

Zachód słońca magiczny...


Gdy słoneczko się schowało, zaczęliśmy wraz z tłumem wracać na parking.
Wyjazd z parkingu graniczył z cudem. W dodatku zostaliśmy zablokowani przez inny samochód i koniec końców Krzysiek przechodził od strony pasażera. Bo nie wiadomo do której byśmy stali i czekali na osobnika z samochodu obok.
Wyjazd to wręcz horror. Tłum ludzi, każdy idzie w inną stronę i.. nikt! ale to nikt nie patrzy czy jedzie samochód czy nie. Wygląda to tak, jakby to kierowcy mieli uważać na pieszych bo piesi tego nie robią. Zanim wydostaliśmy się z Oia minęło ok.45min.


Późnym wieczorem zostawiliśmy samochód na parkingu hotelowym.
Nie wiem, czy nie lepiej byłoby pojechać do Akrotiri na ten zachód słońca ;) Może nie byłoby takich tłumów...

1 komentarz:

  1. My zamiast wulkanu wybraliśmy wycieczkę na IOS. Cudownie złoty piasek, błękitna woda. Niebo.

    OdpowiedzUsuń

Cieszymy się, że do nas zaglądacie!!
Prosimy, zostawcie po sobie ślad w postaci komentarza!