5 listopada 2015

Malta i Gozo, cz. 3.

DZIEŃ 11: WYSPA COMINO i COMINOTTO.
Rano pogoda nie nastrajała na jakieś wyprawy.O dziwo, słońca brak.
W nocy musiało padać, bo było mokro. Trochę debatowaliśmy co robić. Ale jak zjedliśmy śniadanko nagle wyszło słońce i zrobiło się bardzo ciepło i parno!  Termometr pokazywał +29st! Aż się wierzyć nie chciało.

Więc szybkie pakowanie i w drogę. Przygotowaliśmy sobie prowiant na dziś. Wczoraj zdecydowaliśmy, że niezależnie od pogody jedziemy do Cirkewwy i stamtąd na Comino.

Wieczorem byliśmy w pobliskim mini markecie (w którym jest piekarnia i zawsze świeże pieczywko, czasem nawet cieplutkie się trafia), zakupiliśmy pieczywo. A w mięsnym paczkowaną wedlinkę, taką normalną, nie pseudo wędlinę ;)



Najpierw oczywiście oczekiwanie na autobus miejski.
Ale nie trwało to długo :)
Gdy wysiedlismy z autobusu, od razu nas kierowali - jednych na prom na Gozo. Innych (w tym nas) na statek na Comino.
Oczywiście najpierw bilety należy kupić (10E/os/2str) i zaczęło się oczekiwanie.
Przypłynęła jedna łódeczka - okazało się, że dowozi tylko do hotelu Comino (który swoją drogą braliśmy również pod uwagę, ale tam to koniec końców świata ;) ).
Później przypłynął nasz statek.


A po 10min... Bajka!!! Poprostu miód malina! Ta niebieściutka krystaliczna woda... te skały!
Ale nie tylko. Szok przyszedł, gdy oprócz cudownych widoków zobaczyliśmy tłum..jak mrówek!!! Człowiek na człowieku człowiekiem poganiał!
Plaża miniaturowa, dosłownie.
Leżaki i parasole na skałach płatne, jak ktoś chciał. Cena 7,5 E/leżak i 10E za leżak + parasol. Ale my, jak większość, kocyk i wio na górę na skały.
Przykryliśmy rzeczy i pędem do wody, która aż nas wołała wręcz.


Wiecie, że wpław przepłynęłam z Comino na Cominotto?!?  :))) jakieś 400-500m w jedną stronę. Ciężko było tak ciągiem przepłynąć, bo przystanku nie dało się zrobić..za głęboko; ale dałam radę.
W tej "dziurze" na przeciwko Comino również byłam :) Ale nie wpływałam tam, ponieważ nie jestem świetna w pływaniu, nurt może być różny, a poza tym, głeboko było.

Jak już wyszliśmy z wody, na dobre, to próbowałam się w tym skwarze opalać. Ale jak tu się opalać, jak takie widoki są - to raz. I dwa - co chwila pomykały obok nas jaszczurki. Co jedna to ładniejsza. Czasem nie nadążałam z fotografowaniem.
Ba, nawet węża spotkaliśmy! tego to się przestraszyłam. Krzysiek się ze mnie śmiał, że takiego malucha się boję ;) Mały, taki nie za gruby, a jak długi nie wiem, bo z daleka rzuciłam w jego okolicę kamykiem i zniknął w krzaczkach. Potem to już moje oczy "chodziły" z lekkiego zdenerwowania ;)

Ogółem było to tak, że wdrapaliśmy się na skały, umościliśmy się i potem do wody schodziliśmy w dół.
Woda chłodna, potwornie słona. A dno ekstra - z piaskiem. Super ukojenie w upale.


Tuż przed odpłynięciem zrobiłam sobie wycieczkę i obeszłam kawałek Comino.
Powietrze dosłownie pachniało!!!
Podobno Comino nazwę zawdzięcza właśnie kminkowi, który tam rośnie!
Na Comino jest jeden hotel. 4* bardzo luksusowy :) choć nie wygląda. Ale nie było czasu na zejście w tamte okolice.

Comino "od kuchni" ;)


Przyjazd na cały dzień w tak upalny dzień, to obowiązkowe schronienie przed słońcem. Nam doskwierało słońce i upał przez te kilka godzin. Bardzo. A żadne z nas nie miało czapki czy kapelusika od słońca. Nie przewidzieliśmy, że na Comino nie ma się gdzie schować przed słońcem.

W drodze powrotnej zawitaliśmy (niespodziewanie) do cudownych jaskiń Comino Caves.
Niespodziewanie, ponieważ tylko część rejsów ma oznaczenie Comino Caves i za to była dodatkowa opłata w kasie. A nam się udało obejrzeć jaskinie za free.


DZIEŃ 13: BUGIBBA.
Dziś już postawiliśmy na pełen relax i odpoczynek. Postanowiliśmy już nigdzie nie wyjeżdżać. Spędziliśmy dzień na plażingu i smażingu i łapaniu resztek promieni słonecznych..
Kupiliśmy też upominki dla najbliższych.

Kinnie to lokalny napój gazowany.
Robiony z czerwonych grejfrutów.


Wieczorem czekało nas pakowanie. Następnego dnia powrót do Polski.

DZIEŃ 14. BUGIBBA, WYLOT DO POLSKI.
Rano wstaliśmy wcześniej niż zwykle. Poszliśmy na śniadankoo, dokończyliśmy pakowanie walizki i oporządzanie pokoju.
Tuż przed 11-tą oddaliśmy klucz z pokoju i wymeldowaliśmy się.
Bagaż oddaliśmy do przechowalni. Nie było problemu z zostawieniem, pokój z bagażami był zamknięty na klucz. Po bagaż można było wejść z kimś z recepcji.

Korzystając z cudownej pogody poszliśmy jeszcze na Bugibba Square i tam trochę się plażowaliśmy. Ot tak na skałkach. Ciężko było wyjeżdżać, pogoda cudowna, upalna a w Polsce mróz..
Po 2g. poszliśmy na pysznego naleśnika (najpyszniejsze naleśniki jakie kiedykolwiek jedliśmy) i potem po bagaż do hotelu. Tam też się przebrałam w łazience (miałam krótkie spodenki), umyłam stopy (miałam sandałki, poza tym, moczyłam stópki w morzu).

Punktualnie 14:30 byliśmy przed hotelem. Pod hotel przyjechał busik, który zawiózł nas na lotnisko. Mieliśmy wykupiony transfer.
15:30 byliśmy już w Luqa na lotnisku. Tam od razu podeszliśmy do oddania bagażu  ), później od razu odprawa.
I na koniec taka sytuacja:
Gdy już bramkę przeszliśmy, to nagle przyszli pracownicy lotniska i przeszukiwali mi torebkę. Pytali czy mam płyn. Szukali gorączkowo w torebce, zdenerwowaliśmy się trochę.
W końcu sobie przypomniałam. Miałam w torebce nie otwarty mus owocowy. Jak to znaleźli, sprawdzili pojemność i w końcu puścili nas dalej. Eh nauczka na przyszłość - wszystko wyjmować z torby.

Lotnisko malutkie, strefa wolnocłowa lux, ale mała ;) pamiątki również moża było spokojnie zakupić, nawet pamiątki z Mdina Glass można kupić.

Z wejściem do samolotu czekaliśmy znowu do ostatniej chwili.

Sam lot się trochę dłużył ale nie było tragedii. Nie udało się nam zobaczyć Sycylii, ale z góry obejrzeliśmy sobie naszą Maltę.


Lądowanie we Wrocławiu było twarde :/

A po wyjściu z samolotu powietrze było looodowate!
Ponownie autobusem przejechaliśmy na PKP Wrocław Główny, a stamtąd pociągiem do Poznania.

W domku byliśmy w nocy, wykończeni ale bardzo szczęśliwi, że nasze pierwsze wakacje bez biura podróży udały się w 100%!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cieszymy się, że do nas zaglądacie!!
Prosimy, zostawcie po sobie ślad w postaci komentarza!