4 listopada 2015

Malta i Gozo, cz. 2.

DZIEŃ 7: RYBACKA WIOSKA MARSAXLOXX.
A w niedzielę na Malcie w wiosce rybackiej Marsaxloxx odbywa się wielki targ głównie z rybami i owocami morza, przyprawami, lokalnymi przysmakami oraz z pamiątkami i rzeczami użytku domowego (począwszy od ciuchów i butów, poprzez garnki, a skończywszy na koszach na pranie).

Aby dojechać do tej urokliwej wioseczki, musieliśmy najpierw do Valetty się udać. Dopiero stamtąd dojechaliśmy do samej wioski Marsaxloxx. To druga część wyspy.
Wysiedliśmy na ostatnim przystanku, a tam nic. No miasteczko jak miasteczko. Okazało się, że sam targ jest troszkę niżej, dosłownie kawałek dalej i te piękne łódeczki również. Myśleliśmy, że jak się wyjdzie z autobusu to już będzie targ ;)
Żeby załapać się na sam targ, lepiej być przed południem. Jeśli natomiast interesuje nas zakup ryb czy owoców morza, trzeba być wcześnie rano. Byliśmy przed 11-tą i to był dobry czas na zakup tylko właśnie pamiątek. Ale polecam rownież nie wybierać się z dużym bagażem, bo jest bardzo dużo ludzi, miejsca pomiędzy straganami tyle co nic. Łatwo się pozbyć dokumentów, pieniędzy czy też poprostu plecaka.

Pierdylion ludu, full ryb.
Na życzenie, sprzedawcy filetowali rybki.

Tam po zakupie pamiątek poszliśmy jeszcze pospacerować. Mieliśmy w planie dojść na dziką plażę na skałkach i troszkę się poplażować.
Przewodnik Pascala o niej wspominał, na mapce jakaś trasa była.
Myśleliśmy, że wiemy, jak trafić. Jednak na końcu okazało się, że jest tam tylko elektrownia i brak dojścia.
Nie było nigdzie dostępu do internetu, a za transfer danych opłata była wysoka. Więc odpuściliśmy dalsze błądzenie i wróciliśmy w okolice targu, zakupiliśmy ostatnie pamiątki i połaziliśmy po miasteczku.

Na dole po prawej są oczy Ozyrysa.
To symbol Malty i łódeczek luzzu.

Ale samo Marsaxloxx to nie tylko targ. To przede wszystkim piękne niespotykane i wyjątkowe łódki Luzzu. W ślicznej scenerii z palmami w tle. Można również było sobie zafundować (4E/os) przejażdżkę taką łódeczką po okolicy.
Oczy Ozyrysa są najczęściej na łódeczkach luzzu.
Mają strzec rybaka przed nieprzychylnością morza i wspomóc w bezpiecznym powrocie do portu.


Mieliśmy nadzieję, że uda nam się tam w Marsaxloxx zjeść jakiś rybny obiad. Jednak wszystkie knajpki, co do jednej przy nabrzeżu były pełne i kolejki ludzi oczekujących na obiad jeszcze większe.. Pewnie dlatego, że restauracyjki serwowały dania ze świeżych ryb.
Zdecydowaliśmy się nie czekać na jakieś miejsce i wróciliśmy autobusem do Valetty.
A z Valetty już do Bugibby. Praktycznie w ogóle nie czekaliśmy na autobus przesiadając się w stolicy Malty.
Kawałek Malty z trasy, z autobusu.


DZIEŃ 8: BLUE GROTTO.
Pogoda idealna, cudowna. Znów wcześniejsza pobudka, śniadanko, pakowanko i w drogę!
By dojechać do Blue Grotto i miejscowości Zurrieq, trzeba z Bugibby dostać się do Rabatu.
Rabat już znacie, bo to przedmieścia Mdiny (patrz post Malta cz.1)
A stamtąd już bezpośrednio do Błękitnych Grot.
Po drodze z Rabatu mija się Dingli Cliffs, można jeszcze raz sobie wszystko oglądnąć. Oczywiście można wysiąść ale my tu już byliśmy.
Tym razem widoczność była super.

W drodze do Blue Grotto.
Na dole po prawej Dingli Cliffs.

Najlepsza pora na wizytę w grotach, to przedpołudnie. Oraz ładna pogoda. Wtedy morze ma piękne kolory. Same jaskinie rownież przybierają różne kolory. Od granatowego poprzez turkusowy, błękitny, zielony.. ciężko to opisać :)
Dlatego też rano był tłum.
Najgorsze były wycieczki, indywidualnych turystów było bardzo mało.
Łódeczki z turystami przypływały jedna za drugą, wysiadali ludzie a panowie nawracali i już byli gotowi do zabrania kolejnych ludzi.Bo wszystko jest zorganizowane. Wysiada tłum z autokaru, panowie podstawiają łódeczki i już. A my zwykli turyści na samym końcu..
Przystań, gdzie odpływają łódki zwie się Weid iz-Zurrieq, jest miniaturowa wręcz dwie łódki się mieszczą naraz.

Mieliśmy plan...a plan ten zakładał, że będziemy oboje siedzieli sobie z przodu i nikt nie będzie nam zasłaniał widoku i będziemy mieli idealne miejsca do filmowania i robienia zdjęć.
Ale to był tylko nasz plan.
Łódeczka podpłynęła. W końcu mogliśmy wejść. Yeey! Pierwi. Tak jak plan zakładał.
Siedzieliśmy i czekaliśmy na resztę (łódeczka mieści max 9 osób + sternik)
Kapoki były przy nas, więc już przy brzegu je sobie pozakładaliśmy. Oczywiście jedna druga piąta focia. Nagle miły pan oznajmia łamaną angielszczyzną, że musimy wysiąść bo przyjechała wycieczka i oni wchodzą wszyscy. I jeszcze nas pospieszał. Szamotałam się z tym głupim kapokiem i już prawie go zdjęłam... nawet się nie zorientowałam, że kapokiem zahaczyłam o kolczyk! Kolczyk spadł do łódki (na szczęście! chyba bym się zapłakała jakby moje śliczne kolczykowe serduszko wpadło do wody), ale zapięcia już nie znalazłam.
Także zła, rozgoryczona (bo więcej nie założyłam kolczyków ma Malcie - nie miałam zapięcia i nie miałam go gdzie kupić, nie sprzedają osobno) wysiadłam i czekaliśmy na kolejną łódkę. Niestety, tak nas pokierowano, że siedzieliśmy w drugim rzędzie po prawej stronie, a skały były po lewej. I prawie sami turyści na zdjęciach, a nie skały.

Same wrażenia z Blue Grotto? wow :) Ale nam klimaty są już znane, ponieważ podobnie było w Grecji na Korfu oraz na Minorce w Hiszpanii. Niby podobne, a jednak inne :)
Cały rejs trwał jakieś 10-15min nie więcej (choć spotkaliśmy się z informacjami w internecie, że rejs trwa ok.30min).

Podpływamy łódeczkami do jaskiń, w niektóre się wpływa. Kolory morza, skał robią niesamowite wrażenie i ciężko to opisać.Trzeba oglądać fotki.


W pobliżu kafejki stał gość z orłem, papugą i sową - za dowolną opłatę (no no tak się tylko to nazywa ;) ) można było sobie zrobić fotkę z ptaszyskiem. Wszystko fajnie, ale biedne te ptaki! Fakt, w cieniu. Jednak na łańcuchu bo by uciekły na bank. Siedziały sobie na gałęzi, mogły tylko parę kroków zrobić. Nawet tego pogłaskać się nie dało ;(

W palącym słońcu czekaliśmy na autobus.
Po jakimś czasie jest autobus. Pani kierowca wysadziła ludki i powiedziała do tego tłumu czekającego na autobus, że ona dalej nie może jechać bo awaria jest! A jakby kto pytał, następny autobus za godzinę dopiero! A był środek dnia.
Coś wyciekało spod autobusu. Panowie się zlecieli pomóc pięknej pani :)) Ona podzwoniła podzwoniła gdzieś i po ok.15min kolejnego czekania, kazała wsiadać. Poinformowała nas też, że już nie przejeżdża przez Dingli Cliffs ani nie bierze odpowiedzialności, jeśli autobus stanie w szczerym polu.
Jak wyjeżdżaliśmy w górę to serca nam stawały, bo autobus ledwo ledwo dychał :)
Ale cali i zdrowi dojechaliśmy do Rabatu.

Na dolnym prawym zdjęciu widać,
jak panowie dyskutują co to się wylewa z busa :)

Przy okazji wizyty w Rabacie, poszliśmy do Mdiny jeszcze raz, ale tylko do sklepu Mdina Glass. Tam zakupiliśmy pamiątki i wróciliśmy do Bugibby.
Szybki wpad do hotelowego pokoju, zgarniamy rzeczy i szybciutko nad morze.
Zafundowaliśmy sobie leżing smażing i plażing aż do zachodu słońca.
Autobusy nie zawsze jechały trasą w pobliżu naszego hotelu, dlatego bywały momenty, że połowę Bugibby trzeba było przejść piechotą. Ale jakie widoki mieliśmy!

Bugibba. Po drodze z autobusu do hotelu 
miajliśmy skały :)

Plażing na miejskiej plaży.
Ten budynek to hotel Dolmen, nie nasz :)

DZIEŃ 9: BUGIBBA, QAWRA.
Tym razem żadych wypraw, tylko nasze miasteczko.
Wybraliśmy się rana na zwiedzanie Malta National Aqarium.
Po zakupie biletów a tuż przed zejściem w dół, na "dzień dobry" miła pani robi fotki. Na tle ryb/rekinów itp. Wszystko super, efekt OK, ale jak się okazało, nie za darmo.
Taka fotka jedna to 8E/szt. Dwie fotki to już 16E a trzy 32E. A za sam wstęp płaci się 13E/os.

Co do samego akwarium..hmmm za takie pieniążki spodziewaliśmy się czegoś więcej.
Nie było za bardzo oświetlenia żeby zrobić ładne zdjęcia. Bo oczywiście lampa odpada, nie chcemy straszyć ryb :).
Samo akwarium zrobione w niektórych miejscach, jakbyśmy byli pod wodą. Ale jest małe, w jakieś 15min na upartego wszystko da się zwiedzić.
Jeśli robiliśmy sobie zdjęcia, to po wyjściu z podziemnego akwarium można je odebrać i zapłacić. Wchodzimy również do sklepiku z pamiątkami. Przykładowo: pluszowy konik morski ok.10cm to 15E.

Następnie udaliśmy się na pobliską plażę Qawra Beach i tam pozostaliśmy parę godzin.
I to tam po raz pierwszy spróbowałam snoreklingu. Aaa! hehe. Nie spodziewałam się, że zobaczę jak pomiędzy moimi nogami pomykają małe kolorowe rybki!
Tam plażing aż do pory obiadowej, którą wyznaczały brzuszki ;) Powyżej plaży są małe budki z jedzonkiem, można na szybko coś zjeść.

Qawa Beach.

Po obiedzie już nie wracaliśmy na Qawra Beach, tylko szliśmy promenadą w stronę centrum i ulokowaliśmy się na ulubionej plaży należącej do hotelu Dolmen. Ale nie było dużo klientów hotelu, więc plażowego miejsca wystarczyło :) Tam było o tyle fajnie, że nie siedzialo się na skałach czy kamieniach, ale na drobnych kamyczkach. Prawie jak na piasku ;)
No i fajne zejścia do wody były też. Zresztą, tam prawie wszędzie są porobione zejścia do wody, choćby w postaci drabinek i poręczy.
Skałki, które pokrywa woda, są śliskie! Przekonałam się o tym nie raz. Na szczęście obyło się bez upadku.

DZIEŃ 9: KATEDRA MOSTA i TRZY MIASTA (w zasadzie dwa z trzech ;) ).
Najpierw oczywiście autobus. Czekaliśmy na autobus do Sliemy, ale przyjechał do Valetty. Pomyśleliśmy, że skoro ostatnio jechaliśmy z Valetty przez Sliemę, to ten pewnie też tak pojedzie. Yyy no prawie dobre rozumowanie ;)
Wsiedliśmy do innego autobusu, jak się okazało, bo ten przez Sliemę nie jechał. Ale przez Mostę i owszem.
Więc jakby "po drodze" (w sumie to jedna trasa) wysiedlismy w miejscowości Mosta i zwiedziliśmy piękną katedrę. Kilka podejść było, zawsze odbijaliśmy się od drzwi :/


Katedra śliczna! Nie za duża, ale okrągła :) I z piękną kopułą.
W ogóle sama katedra jest jakby specyficzna. Kiedyś przez dach (przez kopułę) wpadła bomba. Ale nikogo nie raniła. Teraz atrapę owej bomby można zobaczyć jakby na tyłach katedry (wewnątrz) i tam oczywiście można kupić pamiątki. Bez szału, wszędzie to samo.


Tam również miły pan przy wejściu rozdawał szale na ramiona i sprzedawał po 1E znicze, które od razu zapalał i można było je postawić przy ołtarzu - ku pamięci, że tak powiem. Lepszy znicz za 1E niż świeczka elektryczna, która po wrzuceniu 1E się nie zapali.


Stamtąd ponownie autobus do stolicy (jedna trasa) i wymyśliłam, że skoro tu (w stolicy) będziemy tooo jedziemy zwiedzić maltańskie Trójmiasto :) a co! blisko było.
Nie przewidziałam, że znowu nie ten autobus przyjechał ;) I zamiast zacząć od pierwszego miasta, zaczęliśmy od ostatniego.
Vittoriosa, Cospicua i Senglea, to ich nazwy starodawne, jednak w dalszym ciągu są w użyciu.
Przyjeżdżamy do pierwszego miasta. Senglea kiedyś, dziś Isla.
A tam..żywej duszy!  Wszystkie budynki stare, zniszczone. A w mieścince budują mega centrum biznesowe!
Miasteczko z mariną i kilkoma fortami. Sęk w tym, że forty zamknięte! Szkoda, bo tak na prawdę po to przyjechaliśmy, to z fortów są najpiękniejsze widoki.
Po przeciwnej stronie zatoki przed sobą mamy Valettę.
Dwa forty w remoncie do nie wiadomo kiedy, trzeci miał być otwarty, ale już z daleka było widać, że bramy zamknięte na amen. Gdy w tym upale postanowiliśmy odpocząć w kawiarence, jak na złość jedyna otwarta, okazała się być pełna. Rozczarowanie.
Czytałam ze warto, że jest to bardzo urokliwe miasteczko, więc pomyślałam że moglibyśmy mieć żal do siebie, że nie zwiedziliśmytego rejonu wyspy.
Poza tym, w przewodniku nie było dokładnych informacji, a my poszliśmy na żywioł. Normalnie się bardzo przygotowywaliśmy do wypraw, szukaliśmy mapek itp. Zgrywaliśmy sobie na telefon. A teraz odpuściliśmy trochę.
Na szczęście po drodze znaleźliśmy ubikacje, była woda i mydło. Po odświeżeniu się od razu poczuliśmy się lepiej. Dziś żar leje się z nieba. A my zamiast smażingu włóczymy się po wyspie, po mieście.
Mieliśmy również okazję obejrzeć, jak wypływają przeeogromne promy z Valetty, przy tych murach fortów wydawało się to takie nierzeczywiste. Wielki statek i maciupci mur. A bez statku wydawało się nam, że to właśnie mury są mega.

Spacerek po Sengeli.

Po krótkim spacerku dotarliśmy do drugiego miasta - Vittoriosy (teraz Birgu); i tam dało się odczuć, że są nastawieni na turystykę.
Juz w pierwszym sklepie można było otrzymać plan miasta! Za darmo. Od razu zrobiło się lepiej, bo wiedziałam, gdzie jesteśmy i co jest do zobaczenia. W przewodniku opisane słabo :/
Map tez nie było za bardzo w przewodniku.
A o WiFi hot spot można zapomnieć. Wymagane jest hasło, ale ono przychodzi po podaniu nr telefonu. Podałam i...nic. Pewnie przyjdzie po powrocie do PL ;)

Najpierw Muzeum Narodowe, a tak na prawdę Pałac Inkwizytorów z 1535 roku. Budynek z zewnatrz surowy, w sumie wyglądał jak wiele innych. Pałac kryje interesujące wnetrze, to tam przez ok 250 lat urzędowalo 62 inkwizytorow.
Do pałacu wchodził Krzysiek (jego klimaty ;) ).
Wszędobylskie jaszczurki też dały się sfotografować.


Potem spacer urokliwymi uliczkami. Planowaliśmy dojść do kolejnego imponującego fortu. Fort Saint Angelo. Oczywiście w remoncie, zamknięty, a widoki byłyby boskie z niego. Na Valettę, fort jest dokładnie na środku (patrzyliśmy na niego z Valetty, przy armatach). W wikipedii czytaliśmy, że przebudowa zakończyła się we wrześniu, byliśmy tam w październiku i fort nadal nie był udostępniony do zwiedzania. Odsyłam Was tu, możecie poczytać o forcie.
Oprócz tego oczywiście multum ślicznych cudownych kociaków spotkaliśmy. Niektóre dały się swobodnie sfotografować. Wręcz pozowały do zdjęć. Słodziaki.


A z drogi do fortu, w dole zobaczyliśmy jachty! Zeszliśmy między budynkami. A ile było do fotografowania!!! Spacerując wśród jachtów można było choć przez chwilkę pomarzyć o swoim ;)



Pospacerowaliśmy trochę, mijaliśmy również budynek muzeum morskiego i katedrę.
jednak nie mieliśmy już ani sił ani chęci na zwiedzanie.
Teoretycznie planowaliśmy się udać do trzeciego miasta (Bormla albo Cospicua - dawniejsza nazwa), ale coś nie wyszło ;) gdy zobaczyliśmy łódeczki, tzw. "water taxi" które pływają z Vittoriosy do Valetty, postanowiliśmy skorzystać. Za 2E od osoby mieliśmy przejażdżkę łódeczką luzzu i mogliśmy sobie zobaczyć Valettę z poziomu morza. Oraz wszystkie cudowne jachty, które oglądaliśmy przycumowane z drugiej strony. Ostatnie z Trzech Miast zobaczyliśmy tylko trochę z poziomu wody.


Ten duży prom oglądaliśmy z Valetty, z góry.
A teraz water taxi przywiozła nas pod niego!!
Wrażenie? przy tym promie byliśmy jak mrówki. 

Troszkę się jeszcze poszwędaliśmy po Valettcie i kierowaliśmy się na autobus do Bugibby.

Windą na górę do Ogrodów :)
To tu strzelają z armat ;)

DZIEŃ 10: SLIEMA i ST. JULIAN`S.
Dziś wypad do Sliemy. Tym razem wsiedliśmy już we właściwy autobus :)
Po przyjeździe zaatakowali nas sprzedawcy wycieczek wodnych (to samo co w Bugibbie - wycieczki stateczkami).

Mieliśmy również okazję zobaczyć jak kierowca naszego autobusu (komunikacji miejskiej) zahaczył tylnym światłem o barierkę oddzielającą krawężnik od ulicy. To nic, że zerwał światło i porysował tył autobusu. Ludki tam wołali do niego, machali, żeby się zatrzymał i zobaczył co zrobił. Ale on pojechał dalej :) Co tam się będzie przejmował.

Sliema to największe skupisko sklepów - sieciówek. Jak shopping, to do Sliemy.


A my spacerem pokierowaliśmy się na Manoel Island, do - oczywiście - fortu.. No i zweryfikować to, co piszą w przewodnikach :) Nie dość ze mapę Sliemy mieliśmy, to jeszcze i przewodnik i pytaliśmy o drogę sprzedawcę wycieczek.
Poszliśmy jak mówił sprzedawca wycieczek statkami i znowu pocałowalismy klamkę!
Czy to juz nasz zwyczaj taki?
W miejscu, gdzie teoretycznie powinno być wejście na tą Manoel Island, po lewej stronie naprawa statków. Po prawej płot i nic. Krzaczory. Podeszliśmy do końca drogi. A tam płot i napis: "no entry" i brama zamknięta. No co jest??
Może trzeba było iść wzdłuż portu jakby w prawo. Tam była kawiarenka i jakiś port. Może właśnie (jak zwykle) nie właściwą drogę obraliśmy?!
Tyle że po paru krokach okazało się ze jest szlaban i oczywiście znowu "no entry" wrrrrr!  spory kawałek mieliśmy do tego całego Manoel Island i chcieliśmy go zobaczyć skoro już tam byliśmy.
A tu zonk!
Doopa!
W sumie upał i wilgoć tak się dawała we znaki, że wsiedliśmy w bus i przejechaliśmy te kilka przystanków, które mijaliśmy idąc na Manoel Island. Żeby zobaczyć całość Sliemy, a nie tylko kawałek z powodu wymęczenia ;)

 Przy okazji zobaczyliśmy miejsce 
pełne domków dla kotków! 
Coś jakby wysypisko śmieci z pomysłem ;)


Wylądowalismy w Sliemie i..przy okazji oglądnelismy sobie wszystkie hotele, które braliśmy pod uwagę po zakupie biletów na Maltę a przy szukaniu hotelu.
I coraz bardziej się utwierdzaliśmy w przekonaniu, że dobrze zrobiliśmy wybierając hotel Topaz.
Miejscowość też mieliśmy fajną, bo oprócz małych sklepików jest gdzie pospacerować, można pójść na plażę. Wszędzie blisko.
W Sliemie oprócz sklepów nie ma za wiele. Plaże to skały, hotele stare i z zewnątrz nie przypominające hoteli. Takie byle co.


Morze było tak wzburzone, że nawet kąpać się nie dało. Choć miejsca do kąpieli były wyznaczone. Moczyłam tylko stópki jak fale wlewały się na skały :) Ale znaleźliśmy czas na relaks.
A przedstawienie wzburzonego morza było piękne. Zdjęć milion ;)


 

Stamtąd wyruszyliśmy dalej wzdłuż morza. Całkiem ładnym deptakiem.
Dotarliśmy do knajpki, gdzie mąż wypił kawę a ja soczek świeżo wyciskany. Do tego skusiliśmy się na bagietkę na ciepło. Trochę substytut obiadku.
Sądziliśmy że dostaniemy zwykłą ciabatę, tzn małą normalną bułeczkę. Mogliście widzieć nasze miny, jak pani przyniosła nam wielką ciabatę! Taką o rozmiarach normalnych dwóch bułek ciabata.
Ależ pojedliśmy! i jeszcze do tego chipsy :)) (po co? ;) ).
Cena, to 4E za taką wyżerkę :) z pełnymi brzucholkami ruszyliśmy dalej.

Sliema.
Na dole Kościół MB z Góry Karmel.

Po drodze trafiliśmy na pana, który na ulicy miał stanowisko i robił cudowności ze szkła! Takie małe i większe...na naszych oczach powstała śliczna malutka sówka. Gdyby nie mąż, to wykupiłabym połowę tych śliczności! Małe 5E większe nawet 15E.

Idąc dalej trafiamy na śliczny kościół Matki Bożej z Góry Karmel. Ale nie weszliśmy do środka. Zamknięty na pięć spustów ;)
Tak sobie tuptamy prosto przed siebie. Nie wchodziliśmy głębiej w miasto, szliśmy głównym deptakiem.

Dotarliśmy do urokliwej zatoczki z mostkiem i napisem (do góry nogami :D) LOVE.
Nagle zrobiło się pod górkę ;) Ale my oczywiście idziemy prosto, prosto i dalej prosto. Przez park, prosto. W końcu gdzieś się ta Sliema skończy.
Weszliśmy też do kiosku po picie. Taki jakby polski salonik prasowy typu Relay. A tam oprócz napoi, soczków, wina można też znaleźć jedzenie dla niemowląt, pieluszki pampers oraz kosmetyki do makijażu!

Zdjęcie na dole po lewej - to jest rondo.
Mimo, że tylko narysowane, ale znaki mówiły wyraźnie:
rondo. A oni się stosowali do tych znaków!
W Pl raczej nie do przejścia ;) 
Ten wysoki budynek to
Portomaso Tower Malta (biznes).

Idąc dalej prosto, dociera się do remontów i wyznaczonej trasy schodami wśród knajpek (wręcz - jak wszędzie - zagląda się ludziom w talerz), my oczywiście poszliśmy na dół "za tłumem" :) okazało się, że jesteśmy wręcz na samym końcu. A w zasadzie okazało się, że jesteśmy już w dzielnicy Paceville, w miejscowości St. Julian`s (tak na prawdę wydaje się być przyklejona do Sliemy i tworzy jedną całość, tak jak Bugibba z Qawrą). Rozrywkowa część Malty i shoppingowa to właśnie tu.

Naszym oczom ukazuje się po lewej stronie 5* hotel Intercontinental. A w zasadzie wejście do niego. Gdyż weszliśmy od dołu. Po prawej stronie mamy hotel Be, albo Baystreet? kij wie jak to się nazywa. Spotkałam kilka nazw tegoż hotelu. Niby taki oh ah w internecie. A na żywo? słabizna. Kolejne rozczarowanie, ponieważ długo braliśmy właśnie ją (Sliemę) pod uwagę jako miejsce na wakacje.
Gdyby iść jeszcze dalej poza plażę, dociera się do hotelu Hilton i takiej bardzo luksusowej części Sliemy. Ale tam nie wolno robić zdjęć, z tego co wiemy, ochrona pilnuje terenu itp.
Także tylko na zdjęciach w necie widzieliśmy ten kawałek, gdzie już nie dotarliśmy :)

Mijamy również Eden Cinema, kino :)

Stamtąd nie wracaliśmy się ponownie do centrum Sliemy, tylko szliśmy na przystanek autobusowy. Wylądowaliśmy na dziwnej dwupasmówce. Ale autobusy mają tu przystanki, więc poczekaliśmy trochę i dotarliśmy do Bugibby.
Jednak dopiero w hotelu okazało się, że będąc już przy hotelu Intercontinental, mogliśmy iść kawałeczek prosto i byłaby plaża :) ale na mapce przedrukowanej z internetu, czarnobiałej jakoś nie było oznaczeń plaży.
Tak czy inaczej Sliema zaliczona!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cieszymy się, że do nas zaglądacie!!
Prosimy, zostawcie po sobie ślad w postaci komentarza!