23 listopada 2016

Evia, Grecja część 1.

Rzutem na taśmę "w promocji" kupujemy bilety na samolot z Warszawy do Aten plus powrót za dwa tygodnie. Tym razem nie robimy rezerwacji miejsc w samolocie.
Z Warszawy do Aten lecimy liniami LOTu.
Na booking-u znajdujemy fajne miejsce noclegowe przy samym morzu!

Nasze wakacje 2016 spędzimy na wyspie Eubea (Evia).
O samej wyspie jest bardzo niewiele w przewodnikach. Wiemy tylko, że z lądem łączy się mostem w stolicy wyspy - Chalkidzie.
W domu wgrywamy mapy offline na mój telefon, drukujemy także dojazd z Aten do pensjonatu.
Plan jest taki, że w Atenach na lotnisku wynajmujemy samochód (ale bez nawigacji, no bo przecież mapy nam pomogą, a droga nie wydaje się być skomplikowana).

Dzień 1.
Wyjazd z Poznania + lot do Aten.
Rankiem wyjeżdżamy do Warszawy swoim samochodem.
Później zostawiamy go w okolicy bloku naszych Przyjaciół, żeby nie zostawiać auta na lotnisku.
Spacerujemy jeszcze trochę po Warszawie, a potem pod wieczór komunikacją miejskąudajemy się na lotnisko.

Jesteśmy na lotnisku Chopina dość sporo przed czasem. Oddajemy bagaż i czekamy na samolot.

Samolocik troszkę opóźniony, ale jest. Lecimy małym embraerem.
Niestety, ulokowali nas na samym końcu;( jak na złość po wylądowaniu w Atenach byłam szczęśliwa, że już koniec tych męczarni. Lecimy nocą, spać się za bardzo nie da.. za oknem nawet chmurek nie widać.

Na lotnisku sprawnie odbieramy bagaż (dostajemy go chyba najszybciej w historii naszych podróży), zabieramy mapki ogólnodostępne na lotnisku i idziemy odebrać samochód, który rezerwowaliśmy jeszcze w Polsce.

Jak na złość nie udało się nam zapłacić za samochód kartą kredytową.. całe szczęście mamy więcej gotówki i po dopłacie 100E dostajemy samochód. Robimy kilka podejść, za każdym razem transakcję odrzuca. Dobrze, że pani w "okienku" pozwoliła dopłacić gotówką. Inaczej chyba spędzilibyśmy wakacje w Atenach ;)
Teraz śmiech, ale wtedy totalnie nie było nam do śmiechu.

Na parkingu robimy szybkie oględziny i fotki autka, żeby w razie czego mieć dokumentację ;)
Autko jest śliczne, malutkie, zgrabniutkie białe Suzuki Celerio.
Odpalamy mapę i w drogę! Przed nami niezły kawałek drogi!
Wyjeżdżamy na autostradę iii jak na złość mapy przestają działać. GPS się nie odnajduje!
Trochę się gubimy, zjazdów jest pierdylion.. dwa razy zaliczamy bramki i dwa razy zaliczamy opłaty autostradowe..każdorazowo drobnymi. Raz trafiamy na punkt poboru opłat bez człowieka, wrzuca się drobniaki do automatu.
Cały czas mamy noc, żywej duszy nie ma.
Wreszcie pojawiają się znaki kierujące na Chalkidę. Uff, wiemy gdzie jesteśmy. Mniej więcej.
Mijając most w Chalkidzie kończy się ładna i szybka droga.
I zaczyna się wąska, pełna zakrętów nieoświetlona.
Po drodze mijamy miasteczka i dalej ciemność.
Wreszcie powolutku zaczyna świtać, ale nigdzie żadnej informacji, jak daleko mamy do Amarynthos.
Wszystko pozamykane, żywej duszy wokół brak.
Koniec końców znajdujemy czynną mini stację benzynową i pytamy o drogę do naszego pensjonatu.
Okazuje się, że to już całkiem blisko!
Przed kościołem skręcamy w prawo, zjeżdżamy w dół.
Całe szczęście jest już jasno, okazuje się, że.. Na dole to jest już morze! Jest prosta droga która na wprost prowadzi na plażę, a w lewo do pensjonatów!
Właścicielka obiektu czeka na nas, kieruje nas na zadaszony prywatny parking.
Po załatwieniu formalności możemy zjeść śniadanie! A jest dopiero 6-ta rano! Normalnie śniadanie jest od 8-ej. Miło!
Po śniadaniu pędzimy nad morze!
Plaża jest kilka kroków od budynku! Do dyspozycji są leżaki i parasole. Obok są inne pensjonaty i każdy ma kawałek plaży dla siebie. Za nimi jest publiczna plaża, ale o tej porze pusta.
W oddali są góry.
Widać również kontynent, po przeciwnej stronie, gdyż jesteśmy w zatoce i tylko 20 min rejsu dzieli nas właśnie od lądu.
Piasek jest ciemny, drobny z kamyczkami, ale nam to w niczym nie przeszkadza. Jest bardzo ciepło, wychodzi zza chmur słoneczko. Woda cudownie czysta.
Jednak zmęczenie bierze górę i po krótkim spacerze wracamy do pokoju. Przesypiamy pół dnia ukojeni szumem fal.



Popołudnie spędzamy na plaży .. sami. Pstrykamy fotki, kąpiemy się oboje bez obawy, że ktoś zabierze nam rzeczy.
Jest pięknie! Odpoczywamy w ciszy, nie ma ludzi, dzieci. My, plaża i woda :)


Wieczorkiem postanawiamy zwiedzić okolicę, udajemy się na zakupy do pobliskiego supermarketu.
Jest w nim wszystko oprócz "normalnego" pieczywa (można znaleść tylko tostowe :/).
Piekarnie sprzedające pieczywko inne niż tostowe są, ale musieliśmy się nieźle naszukać.
W okolicy mamy też warzywniak więc na pierwszy ogień idą oczywiście pomidory! Stęsknieni za słodziutkimi dużymi pomidorkami rzucamy się na nie wręcz.

Po zakupach wracamy do pensjonatu.
Debatujemy również nad planem zwiedzenia wyspy.
Ale to jutro. Teraz czas na zasłużony (ponowny) wypoczynek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Cieszymy się, że do nas zaglądacie!!
Prosimy, zostawcie po sobie ślad w postaci komentarza!