27 listopada 2016

Evia, Grecja część 3.

Dzień 5
Amarinthos - Eretria - Amarinthos.

Postanawiamy spędzić go..ciut bardziej leniwie.
Odpocząć po tych wojażach.
Ale skoro już jesteśmy na większych zakupach w mieście, jedziemy w góry.
Tak tak, znowu.
Ale tym razem jedziemy zwiedzić częściowo położoną w górach naszą miejscowość.
Jak to mówią, cudze chwalicie, swego nie znacie. Dlatego też znów ciągniemy naszego białego żuczka w góry.

Droga..standardowo wiedzie w górach. To już nie nowość. Jednak ledwo wjeżdżamy pod górkę, naszym oczom ukazują się.. owieczki!!! Nagle ni stąd ni zowąd wychodzą z prawej strony, z pola i tuptają sobie przed naszym samochodem. Same! bez ludzia :) Ta z przodu ma dzwoneczek i dobrze wie, gdzie ma iść. Takie to mądre!
I szły sobie z pastwiska na pastwisko.
Na szczęście nie miały daleko, bo nie wyobrażam sobie jechać pół dnia za owcami :D


Docieramy na samą górę, bowiem pani właścicielka pensjonatu opowiadała nam o klasztorach na górze.
A, że my ciekawscy.. :)
Niestety, po dotarciu na miejsce (totalnie nieoznakowane, ani pół tabliczki nigdzie!) okazuje się, że jeden klasztor to się buduje. Albo i nie buduje. Tylko nieukończony stoi sobie ot tak.

Drugi w niczym nie przypomina klasztoru. Hotelik, pensjonat już tak.
Docieramy i do niego. Po zadzwonieniu przychodzi zakonnica, wskazuje nam stroje (tym razem musimy mieć długie i rękawy i nogawki!) i dopiero wtedy prowadzi nas do maleńkiej cerkwi.
Jakby na dziedzińcu mamy też malutki cmentarzyk, ogród. Wszystko w jednym.
Tu jesteśmy sami, zakonnice udały się do swoich spraw. Możemy oglądać, spacerować, robić zdjęcia.
Jest ładnie, ale dopiero wewnątrz.


Ogólnie w górach nikt nie mieszka. Są tam tylko pola oliwek oraz klasztor.

W drodze powrotnej spotykamy kozy!
Zwłaszcza jedna patrzy na nas z wyrzutem w oczach..jak śmieliśmy wjechać na jej teren!


Następnie zajeżdżamy do Eretrii. Na poczcie kupujemy znaczki i wysyłamy do domu pocztówki.
Tam z właścicielką (Polką) sklepiku Zorbas omawiamy co dalej zobaczyć na wyspie. Uzyskujemy również cenne informacje dot. zwiedzania stolicy wyspy (Chalkidy) oraz Aten.


Resztę dnia spędzamy na plaży przy pensjonacie w Amarinthos.



Dzień 6.
Stolica Evii - Chalkida.

Po śniadanku wyruszamy na podbój stolicy wyspy. Po 40 minutkach jesteśmy na miejscu.
Trasa nam poniekąd znana, gdyż jechaliśmy tędy z Aten. Tylko po raz pierwszy jesteśmy tu w dzień.
I wcale okolica nie jest taka opustoszała, jak w nocy.
Mijamy dworzec autobusowy oraz rzymski akwedukt, pod którym wiedzie droga.
Wjeżdżamy do Chalkidy - dużego miasta portowego.

Tu są knajpki, sklepiki z pamiątkami, kioski, supermarkety większe. Jest śliczna promenada
z palmami.

Autko zostaje na parkingu strzeżonym, a my ruszamy zwiedzać!
Na pierwszy ogień idą słynne wiry. Fascynujące miejsce, można stać i się gapić.
Wiry tworzą się same. Co jakiś czas i nie powodują ich przepływające statki czy łódeczki. Poprostu są. To prądy morskie zmieniające kierunki. Nurt zmienia się do ok 6godzin. Już Arystoteles próbował to wyjaśnić, ale nie udało mu się.

Chalkida ma też dwa mosty, jeden nowy, wiszący, przez który przejeżdża się wyjeżdżając z wyspy.
Drugi stary, zwodzony, ale również w użytku.

Następnie w upale wychodzimy na górę, do twierdzy Karababa.
Częściowo przechodzimy miastem, następnie wzgórzami i schodami pniemy się w górę.
Po drodze mijamy żółwia i nieczynną tawernę z cudnym widkiem na miasto i zatokę.
Na górze żar leje się z nieba. Jest prawie południe.
Pomiędzy igłami sosen wyrastają maleńkie cyklameny. Ciekawe, bo rosnące w Polsce w doniczkach, nie lubią ciepła i bardziej odpowiada im chłod. A tutaj mają momentami 40stC!


Twierdza, lub też zamek, została zbudowana na "kontynentalnym" wybrzeżu stolicy (nie jest na wyspie Evia). Choć wcale się tego nie odczuwa.
Dziś roztacza się z zamku cudowny widok na miasto, na linię kolejową u podnóża masywu. Oraz na Cieśninę Ewripos, która oddziela dwie zatoki - Eubejską Południową i Eubejską Północną (wyspa nazywa się Eubea, nowoczesna nazwa to Evia).
Z twierdzy w większości zostały tylko mury oraz malutka cerkiew (zamknięta). W jednej z baszt całkiem dobrze zachowanej, znajduje się muzeum.
Spacerujemy, zachodzimy do w/w muzeum, rozpływamy się nad widokami z twierdzy. A jest co podziwiać, np. te przecudne turkusowe wody. 




Wracamy ponownie do miasta i spacerujemy sobie promenadą, podziwiając oczywiście wiry. 
Zachodzimy również trochę w miasto, przy głównym deptaku znajdujemy masę europejskich sklepów (sieciówki jak np. h&m). 
Zwiedzamy jeszcze kościół św. Mikołaja, który znajduje się dosłownie w centrum osiedla. A przed nim Grecy mają możliwość odpoczynku, pod śliczną fontanną.
Oglądamy również normalne życie mieszkańców. Nie tylko nad wodą, ale właśnie w głębi Chalkidy.
Następnie spacerujemy wzdłuż brzegu promenadą, docieramy praktycznie do końca i wracamy.





Po drodze czas na grecki obiad w jednej z knajpek z cudownym widokiem na morze (porcja dla dwojga).




Resztę dnia spędzamy na plażingu. Po stronie kontynentu, przy porcie z widokiem na promenadę i część Chalkidy na wyspie.

Wracając na parking przeżywamy szok, ponieważ ktoś porysował nasz samochód (na parkingu strzeżonym, w centrum miasta..a auto wynajmowane....).

Po powrocie do Amarinthos udaje nam się zaliczyć kąpiel już po zachodzie słońca. 

Dzień 7.
Hiliadou Beach (trasa: Amarinthos - Eretria - Theologos - Steni - Hiliadou)



Po śniadaniu i porannym spacerze morzem, wybieramy się na drugi koniec wyspy. Przez góry, przez masyw Dirfi, aż do Hiliadou.
Trasa nie jest łatwa, dlatego wyjeżdżamy dość wcześnie.
Ze sobą zabieramy drugie śniadanie w postaci arbuza oraz lokalnej przekąski, którą kupujemy w piekarni tuż przed wyjazdem z Amarinthos.

Trasa wiedzie najpierw do znanej nam już Eretrii a później zaczyna się .. długa droga w górę.
Długa i kręta. I wąska. I wokół ze skałami.
I żywej duszy wokół nie ma. Tylko my.
Na szczęście nasze mapy offline już się raczyły uruchomić i działać, mamy też mapę oraz screeny z trasy, wg wujka google.
Pierwszy i jedyny przystanek na trasie, to wioska Steni, w której kupujemy mocną mrożoną kawę Frappe, rozprostowujemy kości, sprawdzamy mapy i.. jedziemy dalej.
Droga nie należy do łatwych, mąż milion razy się zastanawia po co tam jedziemy ;)
Dosyć długo mamy po obu stronach oliwkowe pola. A przed nami w dali masyw Dirfi.
Na samym (prawie) szczycie masyw jest biały, rosną na nim gdzieniegdzie sosny. 
Na całej trasie praktycznie nie ma miejscowości. Mijamy jedną maleńką cerkiew, później w oddali w dole jest kolejne miasteczko i następnie zjeżdżamy już na Hiliadou.




Hiliadou Beach jest urocze, kamieniste. Woda jest cudownie czysta. Spokojna. Plażę od domków oddziela mało uczęszczana droga. Parking pusty, ale nie chcę się nawet zastanawiać, co tu się dzieje w sezonie...
Spacerujemy, kąpiemy się...po obu stronach mamy góry.
Niestety, nie ma tutaj żadnego miejsca z jedzeniem! Wszystko pozamykane, pewnie dlatego, że już po sezonie.




Po kilku godzinach plażowania wracamy.
Po drodze spotykamy..kozy! a jak! 


Zatrzymujemy się jeszcze w Steni na frappe i dalej już do Eretrii a później do siebie, do Amarinthos. 
Wieczór spędzamy...standardowo, oglądając zachód słońca! 

Dzień 8.

Standardowo po spacerze po śniadaniu jedziemy...gdzieś..
Tym razem aż pod Chalkidę do winiarni Lykos po pamiątki dla siebie i najbliższych.. :)
Kupujemy też figi uprawiane w Kymi!
Niestety, nie zwiedzamy winiarni, ponieważ nie ma chętnych.


Resztę dnia spędzamy na plażingu i gromadzeniu sił na kolejny dzień..


Następny dzień spędzimy w Atenach!!!

2 komentarze:

  1. Gapi się ta koza jak nie wiem co. Bardzo ładna ta plaża Hiliadou, taka chyba najładniejsza z tych wszystkich które pokazałaś na swoim blogu.

    E.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rany, jaka ta wyspa wielka. A nie wydaje sie byc takową. Super wpis i bardzo ładne zdjęcia.
    Bartosz

    OdpowiedzUsuń

Cieszymy się, że do nas zaglądacie!!
Prosimy, zostawcie po sobie ślad w postaci komentarza!