Wycieczka zorganizowana przez biuro podróży.
Athinios - gorące siarkowe źródła na Palea Kameni - wulkan Nea Kameni - Thirassia - rejs wokół kaldery - Athinios
Po wczorajszej objazdówce nie ma czasu na leniuchowanie o poranku.
Pobudka już przed 7mą, nie ma śniadania (jest o 8:00 a my wyjeżdżamy 7:50 spod hotelu) więc trzeba zjeść to, co się kupiło wczoraj na mieście.
Niestety, w hotelu nie wiedzą co to tzw "suchy prowiant". Ale to nic. Co nas nie zabije.. ;) od czego są markety.
Pod hotelem wsiadamy w autokar, który po zebraniu wszystkich uczestników wiezie nas do portu Athinios.
Port ten jest głównym portem promowym na całym Santorini, leży 10km na południe od Firy.
Jest to też jedyny port łączący Santorini z Pireusem.
Z portu i do portu prowadzi zygzakowata droga. Momentami serce w gardle mieliśmy jak kierowca zasuwał po tych serpentynach. Ale Grecy się tym w ogóle nie przejmują ;)
Po wyjściu całą grupą wraz z rezydentką czekaliśmy aż przypłynie po nas statek.
Pierwszym przystankiem były ciepłe źródła przy wysepce Palea Kameni.
Wszędzie były informacje o tzw "gorących źródłach", jednak z doświadczenia wiemy, że gorące są na prawdę gorące. Te tutaj były..hmm lekko ciepłe ;)
W przewodniku później znajdujemy informację, że temperatura źródełka to tylko +5st więcej niż normalnie morza :) Ups.. przereklamowane hasło "gorące".
Po przypłynięciu na miejsce statek zacumował blisko źródełek. Stamtąd się już płynęło samodzielnie do ciepłych wód.
Wraz z nami w sumie płynęło tylko 5 osób. Reszta sobie podarowała poranną kąpiel.
Niestety, woda była lodowata (jeszcze tam słoneczko nie dotarło, dopiero 9ta godzina).
Nawet ciepłe źródła nas nie ogrzały.
Przy źródełkach siarkowych mieszka Pustelnik. Krążą pogłoski, że nieszczęśliwie się zakochał, uciekł z Satorini i tam sobie mieszka wraz z psem.
Nie powiem żeby miał tam fajnie, jak miliony ludzi codziennie mu tam przypływa ;)
W chwili gdy dopłynęliśmy do źródełka owy pan wyszedł i..coś wlewał do morza! ble! ;)
Chwila na fotki, na próby ogrzania się i wracaliśmy na statek.
Znajomi byli tydzień wcześniej i ostrzegali nas, że daleko się płynie ze statku do źródełek.
Specjalnie na tą "okazję" kupiliśmy makaron, żebym i ja (słaby amator pływak) mogła dotrzeć do źródełek. Jak się okazało na miejscu, odległość była tak niewielka, że nawet się nie zmęczyłam!
I makaron nie był potrzebny zupełnie.
Po powrocie na statek przebraliśmy się w ubikacji i popłynęliśmy do następnego celu.
Krater wulkanu - Nea Kameni.
Na wulkanie jesteśmy sami! Tylko nasza wycieczka! Nie ma (jeszcze) innych turystów.
Dlatego wyjeżdżaliśmy jako pierwsi. Podobne wycieczki można kupić u lokalnych sprzedawców, ale wyjazdy są po godzinie 10:00. Więc wtedy są wszyscy naraz w jednym miejscu.
Po zejściu ze statku wraz rezydentką idziemy kawałek w górę i tam w pierwszym widokowym punkcie po krótkim opowiedzeniu nam historii miejsca i całego wulkanu, dalej idziemy sami.
Mamy 1,5 godziny na swobodne buszowanie po samym kraterze wulkanu!
W niektórych miejscach wydobywa się siarka, smrodek. Wulkan cały czas jest aktywny.
Ostatnia erupcja miała miejsce w roku 1950r.
Wyspa ma ok 2km średnicy. Uformowała się na skutek wybuchów wulkanu.
Na spacer po wulkanie należy mieć porządne obuwie, ścieżka jest kamienista, często gorąca i nierówna.
Z brzegów Nea Kameni jest niezapomniany widok na okoliczne wysepki ale i kalderę.
Po wejściu na statek płyniemy na Thirassię.
Tutaj mamy 2 godziny na: plażowanie, obiad lub spacer lub co kto woli ;)
Jeszcze na statku decydujemy się w te dwie godziny podbić Thirassię! Być tam i widzieć tylko kilka knajpek i port?! co to, to nie!
Po zejściu ze statku informujemy tylko rezydentkę, że idziemy na górę (Thirassia jest podobnie jak Fira czy Oia oddzielona schodami od portu).
Dowiadujemy się, gdzie mamy czekać po zejściu itp i ruszamy.
Na pierwszy ogień kupujemy sobie lody (żeby ten cukier nam dodał energii) i pędzimy!
Nie mam pojecia ile schodów było do góry, ale nie były aż tak strome jak np w Firze i w miarę długie. Co zakręt robiliśmy sobie kilkuminutowy przystanek. Wchodziliśmy jakieś 25min. Sprawdziłam nawet na zdjęciach, dla pewności :) Wraz z nami wchodziła jeszcze jedna para, oni mieli lepszą kondycję i w ogóle się nie zatrzymywali! :O
Ale jak się później dowiedzieliśmy, byli to wytrawni podróżnicy, którzy nie jedno miejsce schodzili wzdłuż i w szerz na nogach :)
Na górze jest stolica wyspy - Manolas. W zasadzie prowadzi przez nią jedna główna ścieżka. Wyspa jest zamieszkała, ale o 12-tej w południe było pusto totalnie. Nawet śpiące kociaki były wręcz zdziwione naszą obecnością.
W knajpce z przecudownym widokiem siedział sobie starszy pan i szykował wszystko na przybycie klientów. Proponował nam obiad (np faszerowane papryki, bakłażany - wszystko miał uszykowane do włożenia do pieca), jednak czas nam nie pozwolił. Zanim by się to upiekło + zjedzenie = statek odpływa bez nas. Żeby nie było mu przykro, kupujemy po puszce coli.
Schodzimy też do ubikacji niżej i nie wierzymy w to, co widzimy. Niby zwykła knajpeczka, bez szału, a toalety jak w najlepszych kilkugwiazdkowych hotelach! :) Klimatyzacja, gorąca bieżąca woda, mydełko, pachnące świeżością kabiny (pewnie biedak nie ma co robić i non stop sprząta ;) ).
Trasa, którą przeszliśmy będąc na Thirasii.
Następnie udajemy się na mały obchód miasteczka.
Głodne kociaki ocierają się o nogi. Wyglądają trochę dziwnie, mamy wrażenie, że każdy z każdym..bo młode wyglądały jak pomieszanie z poplątaniem ;)
No i walczyły o żarcie. Starsza pani wyszła dać im jeść, to prawie się pozagryzały..
20min spacerku w jedną i drugą stronę po miasteczku. Oślepiająca biel domków, zdarzają się też kolorowe. Kościółek i w zasadzie nic więcej. Są sklepy w głębi wyspy, jednak tam nie jest nam dane dotrzeć. Mamy ogromny niedosyt.
Schodzimy bardzo niechętnie. Mielibyśmy ochotę pobyć tu dłużej, na spokojnie. Ale statek nie będzie czekał.
Trasa na dół zajmuje nam 15min.
Zostaje jakieś 5-10min na zrobienie jeszcze kilku zdjęć i nadchodzi czas zbiórki w porcie.
Kilka osób pyta nas gdzie byliśmy, nie mogą uwierzyć, że w te (prawie) 2g, podczas gdy oni siedzieli i jedli obiad, my wyszliśmy - zwiedziliśmy - zeszliśmy.
Z Thirassii kierujemy się już do portu Athinios. Jednak jako jedni z nielicznych mamy okazję jeszcze opłynąć kalderę.
Rejs wzdłuż kaldery rozpoczynamy od Oia i Ammoudi.
Tym razem dane jest nam zobaczyć kapliczkę na wysepce, do której nie udało się nam wczoraj dojść/dopłynąć.
Dalej Imerovigli, Firostefani i Fira.
Stamtąd autokar zabiera nas ponownie pod hotel.
Resztę dnia spędzamy na plaży pry knajpce "Eanos".
Dzień dwunasty.
Ostatnie pożegnanie: Fira i Oia.
Bardzo nas ciągnie, żeby jeszcze gdzieś pojechać.
Po ostatnich wyprawach mamy jeszcze chęć gdzieś wybyć.
Postanawiamy ponownie pojechać do Firy i Oia.
Czas zakupić pamiątki, zrobić pamiątkowe zdjęcia.
W Firze wpadamy na ulubione lody, spacerujemy po głównej uliczce, delektujemy się jeszcze widkiem kaldery, Nea Kameni.
Następnie jedziemy do Oia i spacerujemy po mieście, kupujemy pamiątki.
W Oia wchodzimy jeszcze w miejsce, gdzie są najsłynniejsze niebieskie kopułki. Dziś nie ma ludzi, można swobodnie robić zdjęcia (pomiędzy sesjami zdjęciowymi ślubnymi innych par).
Owe niebieskie kopułki są trzy obok siebie. I to one osławiają Santorini na całym świecie. We wszystkich przewodnikach, mapach itp czy nawet na produktach spożywczych są one widoczne.
W rzeczywistości, jak wiemy z poprzedniej wyprawy do Oia, kopułek niebieskich tam nie ma za dużo.
Może z 5 maksymalnie ;)
Wracamy do Kamari i kolację jemy nad samym morzem. Tym razem padło na chińszczyznę z pobliskiego chińskiego baru. Trzeba przyznać, że te poznańskie chińszczyzny do tego się nie umywają..
No i można było sobie samemu dobrać składniki, począwszy od makaronu!
Dziś wcześnie idziemy spać, rano pobudka na wschód słońca na plaży!
Dzień trzynasty.
Kamari. Plaża.
Wschód słońca.
Dalej: plażing, leżing, pamiątki, odpoczynek.
Błogie lenistwo.
Wieczór w "Eanos" oczywiście!
Dzień czternasty.
Ostatni dzień na Santorini.
Kamari + powrót do Warszawy.
Po śniadaniu musieliśmy opuścić już nasze pokoje. Mimo, że wyjazd z Kamari jest dopiero
A wylot 23:55, pokoje musimy zwolnić najpóźniej do 10tej rano.
Możemy mieć bagaż w recepcji oraz ręczniki z pokoju. Blisko recepcji jest łazienka (i jak się później dowiedzieliśmy, prysznic), gdzie można się oporządzić przed wyjazdem.
Zabieramy ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy i zalegamy na swojej ukochanej plaży w zasadzie od rana aż do 17-tej.
Wracamy do hotelu, oporządzamy się. Ojjj jak ciężko się wcisnąć w długie spodnie i trampki :( Wiemy, że w Polsce pogoda nieciekawa chłodna i deszczowa, więc nie możemy wracać w krótkich spodenkach ;)
Wieczór to pożegnalna greek pizza w "Eanos".
Wracamy do hotelu i ostatnie 2godzinki siedzimy w barze hotelowym i staramy się nie myśleć o powrocie do codzienności..
O 22giej jesteśmy już na lotnisku.
Wszędzie dziki tłum.
Przed wejściem na lotnisko (ze względu na to, że jest maleńkie), służby porządkowe kierują nas w odpowiednie przejścia. Wpuszczane na teren lotniska (do odprawy) są grupki po 10 - 15osób.
Po przejściu na strefę wolnocłową kupujemy picie i kanapkę. W zasadzie oprócz mega tłumu, na lotnisku nic nie ma. Kilka sklepików, ale bardziej z jedzeniem niż z pamiątkami.
Ludzie są wszędzie: siedzą na ławkach, na schodach, pod drzwiami, pod ścianami, na środku na bagażu/kurtkach. Na dworze przed lotniskiem..
Wylatujemy równo o północy i o 3ciej czasu polskiego jesteśmy w Warszawie.
Po odebraniu bagażu jedziemy do Przyjaciół przespać się kilka godzin, a następnie w drogę do Poznania.
Na koniec jeszcze kilka kadrów hotelu:
Oraz z hotelowej jadalni, gdzie były śniadanka.
To były piękne, romantyczne i niezapomniane wakacje :)
KONIEC